Żołnierze i ich dyżurujące przy bazie matki i żony twierdzą, że separatyści nie atakują, gdyż nie chcą, by widzieli to obecni na miejscu dziennikarze. Ukraińscy wojskowi przez całą noc patrolowali teren jednostki z latarkami i bronią w ręku. Teren przed bazą i w jej okolicach obserwowały ich rodziny. - Dyżurujemy przy oknie w kuchni całą noc, na zmianę. Patrzymy, czy nikt się nie zbliża. Żyjemy w tym naszym bloku jak w oblężonej twierdzy. Cały czas z telefonem, żeby w razie czego dać znać naszym chłopcom w koszarach - powiedziała Oksana, która przygotowuje herbatę i kanapki dla żołnierzy w rozbitym w bazie namiocie polowym. Kobieta sądzi, że w miasteczku wojskowym w nocy nie śpi nikt. - Ci od Rosji, to znaczy ludzie, którzy są przeciwko władzom Ukrainy, też dyżurują. Obserwują, co dzieje się u nas, w jednostce, i meldują samoobronie Krymu - twierdzi. O oblężonej twierdzy mówią także sami wojskowi. - Jesteśmy mięsem armatnim. Zdajemy sobie sprawę, że jeśli nas zaatakują - zginiemy. Dzwonią koledzy z jednostek poza Krymem, z Ukrainy. Mówią, że nas obronią, no ale jak, skoro Rosjanie blokują wszystkie drogi na Krym - martwi się major o imieniu Pawło. Dziennikarzom, którzy pozostali w jednostce na noc, żołnierze udostępnili pomieszczenie w sztabie. Rozstawili tu łóżka polowe i rozłożyli materace. Pobudka o szóstej rano. - Wstawać! Na zaprawę! - woła szef jednostki, pułkownik Julij Mamczur. Później apel, raport o sytuacji na lotnisku wojskowym w Belbeku, ukraiński hymn państwowy. Do bazy przyjeżdża prawosławny ksiądz. Żołnierze zdejmują czapki z głów. Słuchają modlitwy. Podlegające brygadzie lotnisko, na którym stacjonują ukraińskie myśliwce, nadal opanowane jest przez wojska Federacji Rosyjskiej. Mamczur po raz kolejny udaje się na negocjacje z ich przedstawicielami. - Zielone ludziki psują nam samoloty. Nasze samoloty! - mówi z oburzeniem o Rosjanach. Z Belbeku Jarosław Junko