Ekspert ocenił, że postulaty powołania międzynarodowej komisji lub przeprowadzenia międzynarodowego śledztwa są nierealne. Po tym, jak Boeing 777 rozbił się w czwartek na wschodzie Ukrainy, najpewniej zestrzelony przez tamtejszych prorosyjskich separatystów, wiele państw i organizacji międzynarodowych opowiedziało się za powołaniem międzynarodowej komisji do zbadania katastrofy lub przeprowadzenia międzynarodowego śledztwa. Zdaniem prof. Żylicza realizacja tych pomysłów zależy od tego, jak się umówią zainteresowane państwa. "Wątpię, czy się umówią, bo za dużo tutaj jest kwestii spornych i kwestii, które wymagałyby nowego uregulowania" - zauważył ekspert. Jak przypomniał, w sprawach katastrof lotniczych prowadzone są dwa rodzaje dochodzeń - prokuratorsko-sądowe (śledztwa), których celem jest znalezienie osób winnych tragedii, oraz badania komisji ekspertów lotniczych, którzy mają ustalić przyczyny katastrofy bez wskazywania odpowiedzialności. "Te dwa systemy powinny być wykorzystane" - powiedział Żylicz. W przypadku badania przyczyny katastrofy - jak przypomniał Żylicz - w lotnictwie cywilnym obowiązuje zasada pierwszeństwa kompetencji państwa, na którego terytorium doszło do zdarzenia. Zgodnie z konwencją chicagowską to państwo ma prawo i obowiązek zbadania katastrofy przez odpowiedni organ złożony z niezależnych ekspertów. Konwencja zezwala na przekazanie badania innemu państwu (np. państwu producenta lub państwu, skąd pochodził samolot) albo innemu organowi; przykładem takiej instytucji jest Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK), który od lat bada katastrofy w większości państw b. ZSRR, w tym na Ukrainie. Żylicz dodał, że kraj, gdzie doszło do wypadku, ma też swobodę dopraszania do komisji ekspertów z innych państw, organizacji międzynarodowych takich jak Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego (ICAO) lub Europejska Agencja Bezpieczeństwa Lotniczego (EASA, Ukraina nie jest jej członkiem) czy nawet z wyspecjalizowanych instytucji naukowych. "Państwo kompetentne ze względu na miejsce katastrofy może samo umiędzynarodowić jego badanie. To realne i stosunkowo proste" - ocenił Żylicz. "Niezbyt jasne ani rokujące nadzieję jest postulowanie utworzenia komisji międzynarodowej. Kto miałby do tej komisji należeć? Jaki miałaby ona status prawny? Jaka byłaby moc jej decyzji? Jakie procedury? Natomiast proste i sensowne byłoby umiędzynarodowienie badania przez zaproszenie ekspertów zagranicznych" - ocenił Żylicz. Dodał, że próba zawarcia porozumienia w sprawie utworzenia międzynarodowego gremium do zbadania katastrofy zajęłaby wiele czasu i nie wiadomo, czy skończyłaby się sukcesem. Przypomniał, że zgodnie z konwencją chicagowską do komisji badającej katastrofę muszą być dokooptowani akredytowani przedstawiciele z kraju, gdzie był zarejestrowany dany samolot lub jego operator, oraz państwa producenta maszyny, czyli w wypadku czwartkowej katastrofy odpowiednio Malezji i USA. Ograniczone uprawnienia mają też państwa, skąd pochodziły ofiary. Żylicz powiedział, że tylko raz powołano międzynarodową komisję do zbadania katastrofy lotniczej. Stało się to po zestrzeleniu przez ZSRR południowokoreańskiego samolotu pasażerskiego koło Kamczatki w 1983 r. Komisję jednomyślnie powołało Zgromadzenie Ogólne ONZ. "Tam była sprawa oczywista, bo wiadomo było, że to Rosjanie, zaś sama komisja niewiele ustaliła" - powiedział profesor. Natomiast w przypadku śledztwa - jak mówił Żylicz - może zostać zastosowane prawo karne każdego z zainteresowanych państw - od tego, gdzie doszło do katastrofy, przez państwa pochodzenia ofiar po państwo, którego obywatelem był sprawca. W postępowaniu prokuratorsko-sądowym obowiązują też pewne umowy międzynarodowe, jak np. konwencja montrealska z 1971 r., która nakazuje surowe karanie przestępstw przeciwko bezpieczeństwu lotnictwa cywilnego lub ekstradycję ich sprawców. Ekspert podkreślił, że nie istnieje organ, który mógłby przeprowadzić międzynarodowe śledztwo ws. katastrofy. Zaznaczył, że do ustanowienia takiej instytucji konieczna jest międzynarodowa umowa, która - jak powiedział Żylicz - "nie wiadomo, przez które państwa zostanie przyjęta i ratyfikowana". Żylicz odniósł się też do stanowiska MAK, który ocenił, że "w tak skomplikowanej sytuacji w rejonie, gdzie doszło do katastrofy samolotu Boeing 777, niezbędne jest utworzenie pod egidą ICAO międzynarodowej komisji do zbadania tej katastrofy i przekazanie jej do zbadania tzw. czarnych skrzynek". Profesor zaznaczył, że taki pomysł nie ma sensu, bo wymagałby umowy międzynarodowej, jednak to dobrze, że Rosjanie stwierdzili, że byłoby bardzo niezręcznie, gdyby badali czwartkową katastrofę. "Tym bardziej, że wiemy z naszych doświadczeń, jak MAK nie wykonuje swoich zobowiązań międzynarodowych" - przypomniał Żylicz, nawiązując do nieuwzględnienia polskich uwag do raportu MAK z badania katastrofy smoleńskiej.