W siedzibie rządu Ukrainy poinformowano, że nie zostaną pozbawieni akredytacji dziennikarze, protestujący dzień wcześniej podczas posiedzenia Rady Ministrów przeciwko bezczynności milicji, która nie zareagowała na napaść na dwójkę reporterów. Odebrać dziennikarzom akredytacje polecił w środę premier Mykoła Azarow, oburzony tym, że gdy wchodził na posiedzenie rządu, odwrócili się oni do niego plecami. Mieli do nich przyczepione kartki z napisem "Dziś dziennikarka - jutro wasze żony, siostry i córki. Działajcie!". "Co to za koncert? Proszę wyjść z posiedzenia!" - nakazał wówczas szef rządu. "Proszę zapisać ich nazwiska i odebrać akredytacje. Szanujemy pracę dziennikarzy, ale niech nie robią z posiedzenia rządu cyrku" - dodał Azarow. W związku z tym oświadczeniem w czwartek przed siedzibą premiera zebrało się ok. 100 dziennikarzy, którzy protestowali przeciwko represjonowaniu swoich kolegów i znów domagali się ustalenia winnych pobicia reporterów. Przedstawiciel Azarowa zaprosił 22 uczestników demonstracji do gabinetu premiera. Była wśród nich poturbowana w sobotę reporterka stacji telewizyjnej 5. Kanał Olha Snicarczuk. Jak później relacjonowała Azarow oświadczył podczas spotkania, że gdyby był świadkiem jej pobicia, "osobiście broniłby jej pięściami". "Jestem jeszcze wystarczająco silny" - miał powiedzieć 66-letni premier. Snicarczuk i fotoreporter dziennika "Kommiersant" Wład Sodel zostali pobici w ubiegłą sobotę przez grupę młodych ludzi w strojach sportowych, którym nie podobało się, że fotografowano ich podczas demonstracji opozycji. Obecni tam milicjanci nie zareagowali. Po incydencie sprawcy spokojnie się oddalili. Tożsamość napastników ustalili internauci, którzy rozpoznali ich po umieszczonych w sieci zdjęciach. Okazali się oni członkami klubu sportowego z jednego z położonych w okolicach Kijowa miast. Opozycja oświadczyła, że "sportowcy" zostali wynajęci do sprowokowania zamieszek podczas sobotnich akcji w Kijowie przez rządzącą Partię Regionów. Władze temu zaprzeczają mówiąc, że młodych ludzi wynajęła opozycja. Choć dane o napastnikach wraz z dokładnymi adresami krążyły po internecie już w sobotę, milicja zatrzymała najważniejszego z nich dopiero w poniedziałek. Po przesłuchaniu nie został on jednak aresztowany, lecz decyzją sądu wypuszczony za kaucją. Z Kijowa Jarosław Junko