W rozesłanym do partnerów w UE dokumencie, Warszawa domaga się, by "procedura wyboru była jak najbardziej demokratyczna i transparentna". Polska proponuje, by na planowanym w listopadzie szczycie UE, na którym przywódcy podejmą decyzję, kandydaci na oba stanowiska "zaprezentowali własną wizję, jak zamierzają realizować wyzwania". Jak tłumaczą źródła dyplomatyczne, ma to zapobiec sytuacji, w której szczyt 27 państw unijnych miałby jedynie potwierdzić wcześniejsze uzgodnienia między największymi krajami, a zwłaszcza między Paryżem i Berlinem. Zarówno prezydent Francji Nicolas Sarkozy jak i kanclerz Niemiec Angela Merkel zapowiedzieli bowiem, że uzgodnią wspólnych kandydatów. Przywódcy obu tych krajów tradycyjnie organizują bilateralne spotkania, poprzedzające szczyty UE. Szwedzkie przewodnictwo już w poniedziałek zapewniło w Berlinie, że nie wystarczy porozumienie tych dwóch krajów. "Nie ma mowy, by tylko ci dwoje powiedzieli nam, co robić i myśleli, że mamy już odpowiedź" - powiedział w poniedziałek wieczorem cytowany w "The Times" premier Szwecji Frederik Reinfeldt na marginesie obchodów 20. rocznicy obalenia muru berlińskiego. Reinfeldt poinformował ponadto dziennikarzy, że jest "w połowie" konsultacji z krajami UE w sprawie obsady nowych stanowisk. Czas goni, gdyż po czeskiej ratyfikacji Traktatu z Lizbony, który ustanawia oba stanowiska powinien on wejść w życie już 1 grudnia. "Dzwonię teraz do wszystkich przywódców państw i rządów UE, by usłyszeć ich zdanie. Jestem w połowie konsultacji" - powiedział Reinfeldt. Źródła w szwedzkim przewodnictwie pytane o polski pomysł, by kandydaci na nowe stanowiska niemal jak w castingu zaprezentowali się przed przywódcami ze swym programem, unikały jasnej odpowiedzi. "Jest to jakiś głos w dyskusji" - powiedziały. Polska propozycja jest trudna do zrealizowania. Większość kandydatów, a zwłaszcza urzędujący premierzy czy ministrowie spraw zagranicznych, odmawia bowiem formalnego potwierdzenia, że są zainteresowani stanowiskiem w UE. To mogłoby podważyć ich pozycję we własnym kraju, jeśli nie zostaliby wybrani. Zarówno premier Belgii Herman Van Rompuy jak i Holandii Jan Peter Balkenende, uważani za faworytów w wyścigu do fotela "prezydenta", jak na wyrost nazywa się stałego przewodniczącego Rady Europejskiej, nie chcą potwierdzić, że są kandydatami. Podobnie faworyci na Wysokiego Przedstawiciela ds. polityki zagranicznej, który będzie jednocześnie wiceszefem Komisji Europejskiej, jak szefowie brytyjskiej i szwedzkiej dyplomacji David Miliband i Carl Bildt, sprytnie unikali dotychczas odpowiedzi na pytania dziennikarzy o ich kandydowanie. W poniedziałek szef socjalistów w Parlamencie Europejskim Martin Schulz zapewnił, że Miliband "zdecydowanie" nie jest zainteresowany stanowiskiem Wysokiego Przedstawiciela. Oficjalnie brytyjski premier Gordon Brown i jego Partia Pracy, do której należy też Miliband, wciąż lobbują na rzecz kandydatury Tony'ego Blaira na stanowisko "prezydenta" Rady Europejskiej. Ten jednak ma w UE bardzo wielu przeciwników, którzy nie chcą darować mu poparcia wojny w Iraku. W poniedziałek wieczorem Miliband udał się nagle na obchody 20. rocznicy obalenia muru berlińskiego, by dołączyć do innych liderów UE, nasilając plotki o swej kandydaturze. Wśród innych kandydatów na stanowisko szefa unijnej dyplomacji wymienia się obecnie byłego włoskiego premiera Massimo D'Alemę, unijną komisarz ds. handlu, Brytyjkę Catherinę Ashton, a także byłą komisarz i obecną minister ds. edukacji Grecji Annę Diamantopulu. Na korzyść ich wszystkich gra fakt, że pochodzą z lewej strony sceny politycznej. Przyjęto bowiem niepisaną zasadę, że trzeba zachować równowagę polityczną na ważnych stanowiskach w UE; ponadto Jose Manuel Barroso poparł ideę, by jego zastępcą był socjaldemokrata. (Zarówno szef KE Barroso jak i przewodniczący PE Jerzy Buzek są chadekami). Rośnie też presja, by jedno ze stanowisk powierzyć kobiecie. - Konsultacje trwają i przewodniczący Barroso jest w nie bardzo zaangażowany, a zwłaszcza w sprawę obsady stanowiska Wysokiego Przedstawiciela, bo ten będzie jednocześnie wiceszefem KE - powiedziała dziś rzeczniczka KE Pia Ahrenkilde Hansen. Szwedzi nie ogłosili jeszcze daty nadzwyczajnego szczytu, który ma podjąć kadrowe decyzje. Wydaje się coraz mniej prawdopodobne, by szczyt odbył się w czwartek lub piątek, jak wcześniej informowano nieformalnie. PAP dowiedziała się, że w środę na marginesie sesji w Parlamencie Europejskim w Brukseli odbędzie się konferencja prasowa Reinfeldta. Niewykluczone, że wówczas ogłosi on datę szczytu. Decyzja o obsadzeniu obu stanowisk, ma zgodnie z Traktatem UE zapaść tzw. większością kwalifikowaną (dwie trzecie państw). Ale przyjętą tradycją jest, że tak ważne decyzje zapadają w ramach konsensusu, czyli jednomyślnie. Zobacz również: Graczyk: Silna Europa? Zapomnijcie