Zgodnie z nim, "Rada Europejska (szczyt UE) zgodziła się, że te udziały będą brały pod uwagę zdolność do ponoszenia kosztów mniej zamożnych krajów członkowskich, poprzez wewnętrzny mechanizm dostosowawczy". To może być rozwiązanie podobne do słynnego rabatu brytyjskiego, jaki Wielka Brytania wywalczyła jeszcze w 1984 roku przy płaceniu składki do unijnego budżetu. - To jest nowa propozycja i nie mamy pewności, czy Polska się na nią dziś zgodzi - powiedział szwedzki dyplomata. Podkreślił, że w negocjacjach, to "Polska stanowi główny problem". Nową propozycją Szwecja chce odpowiedzieć na postulat Polski i wspierających ją innych nowych krajów UE, by ich składki były obliczane na podstawie zamożności, nie zaś emisji CO2, co jest rozwiązaniem preferowanym przez kraje bogate. I tym samym umożliwić porozumienie między biednymi i bogatymi krajami UE, jak podzielić koszty wsparcia rozwijających się krajów trzecich, co otworzy drogę do przyjęcia na szczycie mandatu UE na klimatyczną konferencję w Kopenhadze w grudniu br. Skupione w koalicji pod wodzą Polski biedniejsze, nowe kraje UE zapowiadają, że nie poprą mandatu na konferencję w Kopenhadze, jeśli nie będzie w precyzyjny sposób ustalone, jakie obciążenia mają ponosić poszczególni członkowie UE w ramach walki ze zmianami klimatycznymi. Polska proponuje, by podstawą był udział w pomocy rozwojowej i zewnętrznych działaniach UE albo dochód narodowy brutto. Jednak bogatsze kraje: Niemcy, Francja, Włochy, Wielka Brytania, Dania i Holandia spełnienie tych postulatów uważają za "odkrywanie kart" przed konferencją w Kopenhadze. Nie chcą się zgodzić na precyzyjne deklaracje, by nie ograniczać unijnego pola manewru w negocjacjach. Ich stanowiska nie krył w czwartek szef włoskiej dyplomacji Franco Frattini. - Podczas bardzo interesującej wymiany zdań przy stole Niemcy, Francja i Włochy poprosiły szwedzkie przewodnictwo, by zadowoliło się wyłącznie jasnym mandatem politycznym w sprawach klimatycznych, bez wykładania na stół kart na starcie negocjacji z innymi krajami - powiedział dziennikarzom. Dlatego uzyskany projekt wniosków końcowych powtarza tylko znane już, ogóle liczby: potrzeby krajów rozwijających się szacowane są rocznie na 100 mld euro do roku 2020, ale ich część miałyby pokryć same, a część - inwestorzy prywatni. Wsparcie z pieniędzy publicznych miałoby wynieść 22-50 mld euro. Suma ta miałaby być "sprawiedliwie podzielona" między uprzemysłowione potęgi jak UE, USA, czy Japonia na podstawie emisji CO2 i zamożności, przy czym udział CO2 miałby być "znaczący" i rosnąć z upływem czasu. Deklarowana w projekcie wniosków unijna składka, o której jasny, wewnętrzny podział walczy Polska, miałaby sięgnąć 2 do 15 mld. W zależności od porozumienia w Kopenhadze, UE deklaruje pomoc najbiedniejszym już w latach 2010-2012. W projekcie wniosków końcowych ich potrzeby w tym okresie są określone na 5-7 mld euro rocznie, w czym UE ma zadeklarować "sprawiedliwy udział", o ile inni kluczowi gracze "wezmą na siebie porównywalny wysiłek". Polska zgadza się tylko na dobrowolne składki, deklarując gotowość wydania 10 mln euro rocznie. Zgodę na szczycie w Brukseli komplikuje sprawa nadwyżek uprawnień do emisji pozostałych po obecnym okresie zobowiązań z Kioto. Polska chce utrzymać prawo do sprzedaży tych nadwyżek po roku 2012, bo stawka jest niebagatelna: chodzi o zezwolenia na ok. 500 mln ton CO2, które rząd w Warszawie mógłby za 2,5-3,5 mld euro sprzedać krajom przekraczającym swoje limity z Kioto. Kraje starej Unii, nie mające nadwyżek, są przeciwne ich utrzymaniu. W sprawie tej nie zdołali się porozumieć przed szczytem ministrowie środowiska "27". W projekcie wniosków szwedzkie przewodnictwo wykreśliło zapisy o tym, że te dodatkowe uprawnienia zagrażają realizacji ambitnych uzgodnień w Kopenhadze. Zamiast tego Szwedzi proponują "rozwiązać tę kwestię w sposób niedyskryminujący, tak aby nadwyżki (...) nie zagroziły środowiskowej integralności porozumienia w Kopenhadze". Finansowe wsparcie krajów najbiedniejszych i rozwijających się jest konieczne, by w Kopenhadze doszło do globalnego porozumienia o redukcji emisji CO2 po roku 2012, kiedy wygaśnie protokół z Kioto. Premier Donald Tusk ocenił w czwartek po pierwszym dniu szczytu, że jest dużo bliżej porozumienia w sprawach klimatycznych. - Wszyscy właściwie bez wyjątku uznali argumentację nowych krajów, w tym przede wszystkim tę polską argumentację, tzn. że nie może być tak, że bogaci płacą mniej, a biedniejsi płacą więcej. Kwestia realnych możliwości płacenia będzie bezdyskusyjnie brana pod uwagę. Nam zależy na tym, żeby to możliwie precyzyjnie zapisać we (wnioskach końcowych) szczytu - powiedział Tusk dziennikarzom. Zobacz również: Tusk blisko sukcesu? Prezydent go popiera Tusk nie wypuści nikogo z Brukseli