Kryzys związany z koronawirusem uderzył nie tylko w gospodarkę i przedsiębiorców, ale także w mieszkańców Wspólnoty. I chociaż Unia Europejska ma jedne z najsurowszych na świecie przepisów chroniących konsumentów, to musiała podjąć zdecydowane działania, żeby dopilnować, by ich prawa w dobie kryzysu były faktycznie przestrzegane. A nie zawsze było to łatwe. - W Unii Europejskiej, a w szczególności w Komisji Rynku Wewnętrznego i Ochrony Konsumentów (IMCO), której jestem wiceprzewodniczącą, ciągle pracujemy nad takimi rozwiązaniami, które ułatwią konsumentom funkcjonowanie na wspólnym rynku. Zwłaszcza teraz, podczas epidemii, pracowaliśmy intensywnie m. in. z komisarzem ds. rynku wewnętrznego Thierry’m Bretonem i komisarzem ds. sprawiedliwości i konsumentów Didierem Reyndersem. Bardzo ważna była kwestia otwierania granic. To ma kapitalne znaczenie nie tylko dla przemieszczania się po Europie, ale także dla dostępu konsumentów do dóbr i usług na europejskim rynku - powiedziała Interii europosłanka PO Róża Thun. Problematyczne podróże Tymczasem w UE nadal trwa dyskusja o prawie konsumentów do odszkodowania za odwołane podczas pandemii loty. Razem z zamknięciem granic w strefie Schengen, zawieszone zostały również podróże lotnicze zarówno na terytorium UE, jak i poza nią. W praktyce bilety i rezerwacje utraciły miliony pasażerów. Zgodnie z unijnym prawem w ramach rekompensaty za odwołany lot linie lotnicze mają obowiązek wypłacić pasażerowi odszkodowanie, a jego wysokość zależy od długości trasy i może wynosić od 250 euro do 600 euro. Przewoźnik co prawda może zaoferować pasażerowi zamiast pieniędzy bon podróżny, ale tylko, jeśli wyrazi on na to zgodę. Jednak już od samego początku pandemii konsumenci sygnalizowali, że mają problemy z wyegzekwowaniem odszkodowań od linii lotniczych. Co ciekawe, jeszcze w kwietniu 12 krajów Unii Europejskiej, w tym Polska, Holandia, Belgia i Francja, napisało list z prośbą do Komisji o tymczasowe zawieszenie regulacji pasażerskich i umożliwienie liniom lotniczym oferowania podróżnym wyłącznie voucherów lotniczych, zamiast gotówki. Krótko po tym sygnatariuszy listu poparły trzy dodatkowe kraje: Niemcy, Hiszpania i Rumunia. Jak argumentowała cała "piętnastka" takie rozwiązanie byłoby korzystne dla przewoźników, bo pomogłoby im utrzymać płynność finansową i uchronić przez bankructwem linie, "które z powodu kryzysu i tak nie zarabiają". Propozycji szybko sprzeciwiły się organizacje konsumenckie, które zaznaczyły, że władze nie powinny obarczać konsumentów odpowiedzialnością za ratowanie branży transportowej i turystycznej. Bruksela postanowiła stanąć po stronie konsumentów i w reakcji na list państw członkowskich, zagroziła wszczęciem procedur przeciwnaruszeniowych wobec tych państw, które nie będą przestrzegać praw pasażerów. Komisja co prawda doradziła liniom proponowanie pasażerom takich voucherów, które byłyby atrakcyjniejsze dla podróżnych niż zwrot pieniędzy, bo np. można byłoby je wykorzystać w terminie kilku lat albo na inne kierunki niż pierwotnie wykupiony, ale zaznaczyła, że ich przyjęcie musi być dobrowolne a nie narzucone klientowi. Odpowiedź UE rozczarowała niektórych polityków. - Linie lotnicze zostały dotknięte tym kryzysem w sposób wyjątkowy, chyba najbardziej spośród wszystkich sektorów. Jeżeli będziemy dbać o prawa konsumentów w ten sposób, że zmusimy linie do wypłacania kosztów biletów, które zostały wykupione, a nie było możliwości z nich skorzystać, to postawimy je w jeszcze trudniejszej sytuacji, bo jeśli przewoźnicy nie będą latać, to zwyczajnie zbankrutują. Jeśli natomiast pomożemy im w ten sposób, że pozwolimy im wystawiać vouchery, czyli pozwolimy im wykonać lot później, to istnieje prawdopodobieństwo, że linie się podniosą z kryzysu - skomentował w rozmowie z Interią europoseł PiS Kosma Złotowski. Lek na wirusa z sieci Obok odwołanych podróży, jednym z głównym problemów, z którymi musi walczyć Unia podczas pandemii jest fala oszustw związanych z COVID-19, jakie pojawiły się w sieci razem z dezinformacją na temat wirusa. Platformy e-handlowe, takie jak np. Amazon czy eBay, zalane zostały ofertami handlowców oferujących rzekome leki na koronawirusa oraz sprzedających środki ochronne, w tym maski czy płyny do dezynfekcji, nawet za kilkakrotność ceny rynkowej. W samych tylko Włoszech organizacje konsumenckie złożyły do urzędów 104 skargi przeciwko nieuczciwym handlowcom, zwłaszcza po tym jak konsumenci zaczęli zgłaszać oszustwa. I tak np. wyszło na jaw, że 250-ml butelka popularnego płynu antybakteryjnego Amuchina zamiast 7 euro, kosztuje w sieci 50 euro, a za litr tego produktu ktoś zapłacił na eBay’u 799 euro. Unia postanowiła działać. Parlament Europejski wezwał Komisję i krajowe urzędy ochrony konsumentów do aktywnego monitorowania rynku, żeby uchronić mieszkańców przed oszustami. Jeszcze w marcu urzędy ochrony konsumentów i KE opracowały wspólne stanowisko w sprawie COVID-19 i opisały najczęstsze oszustwa związane z pandemią wirusa. Opracowano również wytyczne, które miały pomóc zarówno platformom, jak i klientom zidentyfikować oszustów. Także w marcu komisarz UE ds. sprawiedliwości i konsumentów Didier Reyners rozesłał pismo do firm technologicznych, w tym platform społecznościowych, serwisów e-handlowych i wyszukiwarek, z prośbą o współpracę przy tropieniu i blokowaniu nieuczciwych praktyk. Komisja zorganizowała również skoordynowaną kontrolę stron internetowych, aby znaleźć te, które zawierają fałszywe informacje o pandemii lub reklamują produkty rzekomo zapobiegające zarażeniu. - Kontrola wykazała, że największe platformy internetowe faktycznie usuwają szkodliwe treści. Nieuczciwym przedsiębiorcom ciągle jednak udaje się wykorzystywać słabe punkty konsumentów, omijać algorytmiczne pułapki i tworzyć nowe strony internetowe. W środku światowej pandemii konsumenci muszą pamiętać, że nie znajdą w internecie żadnych cudownych leków na wirusa - powiedział komisarz UE ds. sprawiedliwości Didier Reynders. Walka o prywatność Batalia o ochronę prywatności konsumentów rozgrywa się również na płaszczyźnie dyskusji o aplikacjach śledzących kontakty międzyludzkie i monitorujących rozprzestrzenianie się wirusa. Według ekspertów takie rozwiązanie jest w stanie skutecznie zahamować pandemię. Dlatego też większość państw UE udostępniła już lub prowadzi prace nad aplikacjami. I chociaż UE sugerowała, że dobrze byłoby stworzyć jeden unijny program, jest to już raczej niemożliwe - część krajów, jak Niemcy i Wielka Brytania, postanowiły skorzystać z technologii opracowanej wspólnie przez koncerny Apple i Google, inne, jak Francja, postawiły na rodzime oprogramowanie. Tymczasem, żeby uniknąć nadużyć i chronić konsumentów, Komisja Europejska przedstawiła wytyczne odnośnie aplikacji. Wynika z nich, że zainstalowanie oprogramowania powinno być dobrowolne, a zgromadzone dane udostępniane jedynie w sposób zbiorczy i anonimowo. Programy mają być oparte na technologii zbliżeniowej Bluetooth, dzięki czemu aplikacja będzie jedynie odnotowywać "spotkania" posiadaczy programu, ale nie będzie mogła na bieżąco śledzić ich lokalizacji. Zgromadzone w ten sposób dane mają być przechowywane jedynie przez okres pandemii i zostać usunięte zaraz po jej zakończeniu lub pod koniec roku; nie mogą mieć do nich dostępu ani strony trzecie, jak np. służby bezpieczeństwa, ani rządzący, nie mogą zostać również wykorzystane w innym celu niż walka z pandemią. Wytyczne KE nie przekonały jednak obrońców prywatności, którzy obawiają się, że raz zgromadzone dane mogą np. posłużyć władzom do nieuzasadnionej inwigilacji mieszkańców. - Tego typu aplikacje mają służyć obywatelom i być pożyteczne dla nich, nie zaś pomagać służbom czy władzy - powiedział europoseł PO Andrzej Halicki. Z Brukseli Jowita Kiwnik Pargana