Za pomocą zdalnie sterowanej łodzi podwodnej inżynierowie od piątku próbowali połączyć rurę z kopułą znajdującą się 1,5 km pod powierzchnią wody. Powiodło im się dopiero w niedzielę. Z uszkodzonego szybu od ponad trzech tygodni wycieka ropa, do morza przedostały się miliony litrów. Zdaniem naukowców zdążyła się ona przedostać do głównych prądów morskich i obecnie może zagrażać nie tylko Luizjanie i Florydzie, ale również wschodniemu wybrzeżu USA. Przeprowadzona 7 maja próba opanowania wycieku przy wykorzystaniu olbrzymiej stalowej kopuły zakończyła się fiaskiem. Gdy opuszczono ją na głębokość 1500 metrów, okazało się, że przepompowywanie ropy nie będzie możliwe, ponieważ jej wnętrze pokrył tzw. metanowy lód (krystaliczna substancja, złożona z cząstek metanu i wody), co zdestabilizowało całą konstrukcję, a otwory, którymi miała być przepompowywana ropa zostały zatkane. BP przewidywała, że jeśli operacja połączenia drugiej, mniejszej kopuły z tankowcem powiedzie się, będzie można w ten sposób przechwycić większość ropy wyciekającej z szybu. W niedzielę firma oświadczyła jednak, że jest jeszcze zbyt wcześnie, by zmierzyć, jak dużo ropy udaje się w ten sposób zebrać. Szansa na zatkanie uszkodzonego szybu na dobre pojawi się dopiero za tydzień. Inżynierowie planują wówczas wtłoczyć do niego gęstą substancję, a następnie na stałe zalać go betonem. Jeśli to się nie uda rozważają też zatkanie go piłkami golfowymi i powiązanymi w supły linami. Ostatecznie wyciek powstrzymany będzie przez wywiercenie szybu pomocniczego, jednak to może potrwać miesiące. Od 20 kwietnia, kiedy na platformie "Deepwater Horizon" doszło do wybuchu, w którym zginęło 11 osób i który doprowadził do jej zatonięcia, do wody przedostawało się 795 litrów ropy dziennie.