Do podobnych akcji, które odbyły się pod hasłem "Bezkarność zabija", doszło także w Charkowie i Doniecku. Prócz Gongadzego wspominano na nich kilkudziesięciu innych dziennikarzy, którzy stracili życie w niepodległej Ukrainie.W ocenie zebranych na Placu Niepodległości w Kijowie przedstawicieli świata mediów od śmierci Gongadzego sytuacja z wolnością słowa na Ukrainie niewiele się zmieniła. - W odróżnieniu od Polski, gdzie jest wiele wpływowych gazet, wiele źródeł informacji, na Ukrainie głównym z nich pozostaje kontrolowana przez władze telewizja. W wiadomościach najważniejszych stacji telewizyjnych nie zobaczycie materiałów o korupcji na szczytach władz, czy pochodzeniu majątku syna prezydenta - powiedziała działaczka na rzecz wolności mediów, Natalia Sokołenko. Jurij Łukanow, przewodniczący Kijowskiego Niezależnego Związku Zawodowego Dziennikarzy twierdzi, że choć w porównaniu z innymi krajami byłego Związku Radzieckiego sytuacja na Ukrainie nie jest najgorsza, dziennikarze nadal muszą walczyć o należne im prawa. "Władze wciąż starają się kontrolować media. Istnieje cenzura pośrednia; właściciele mediów biorą pod uwagę interesy przedstawicieli władz i nie pozwalają na publikację niewygodnych dla nich materiałów. Dziennikarze są bici, a sprawcy tych pobić nie są karani. Ale powoli dojrzewamy do zrozumienia, że jako dziennikarze musimy być solidarni tak, jak dziś na tej akcji" - ocenił w rozmowie z PAP. Georgij Gongadze, założyciel istniejącej do dziś gazety internetowej "Ukrainska Prawda" był dziennikarzem śledczym, zajmującym się korupcją na szczytach ukraińskich władz. Zaginął 16 września 2000 roku. Dwa miesiące później w lesie w okolicach Kijowa odnaleziono jego pozbawione głowy ciało. Do zamordowania Gongadzego przyznał się były generał MSW Ołeksij Pukacz. To on kierował grupą oficerów milicji, którzy porwali Gongadzego i wywieźli go z Kijowa. W styczniu bieżącego roku Pukacz został skazany na dożywotnie więzienie. Podczas swego procesu zeznał, iż zabójstwo zlecił Kuczma. Były prezydent wielokrotnie temu zaprzeczał, a w lutym bieżącego roku oświadczył, że "nie ma i być nie może" dowodów, potwierdzających jego winę