- Panie prezydencie, uratuj mnie i moją rodzinę (...) nie zapominajcie o mnie tutaj (...) bardzo się boję - zwrócił się ostatnio do amerykańskiego przywódcy Joe Bidena jeden z afgańskich tłumaczy pracujących dla amerykańskiego wojska. Chcący zachować anonimowość mężczyzna uczestniczył w akcji ratunkowej w lutym 2008 r., gdy podczas śnieżycy w odległej afgańskiej dolinie awaryjnie lądowały dwa amerykańskie śmigłowce. Na pokładzie jednego z nich był sprawujący wówczas mandat senatora USA Biden. Mohammed, bo pod takim imieniem mężczyzna opowiedział swoją historię dziennikowi "Wall Street Journal" i za pośrednictwem gazety zaapelował o pomoc do Bidena, jest jednym z tysięcy współpracowników amerykańskiej armii, którym mimo prób nie udało się wydostać z Afganistanu. Ewakuacja z Afganistanu W ciągu ostatnich 18 dni siły USA przeprowadziły największą w historii akcję ewakuacyjną cywilów, umożliwiając wydostanie się z Kabulu 123 tys. osób, w tym 6 tys. amerykańskich obywateli - mówił szef Dowództwa Centralnego USA (CENTCOM) gen. Kenneth F. McKenzie w poniedziałek 30 sierpnia. Tego dnia zakończyła się trwająca niemal 20 lat amerykańska obecność wojskowa w Afganistanie. Przez jej ostatnie tygodnie USA i ich sojusznicy starali się wywieźć z opanowanego przez Taliban kraju nie tylko własnych obywateli, ale również tysiące Afgańczyków, którzy czuli się zagrożeni przez talibów. Wiele osób chcących opuścić kraj współpracowało wcześniej z sojuszniczymi wojskami lub pracowało dla zachodnich instytucji. W Afganistanie pozostało co najmniej ćwierć miliona byłych współpracowników sił zbrojnych USA, amerykańskiego rządu lub organizacji pozarządowych oraz ich rodziny - szacuje dziennik "New York Times". Zaznacza, że wszystkie te osoby są uprawnione do szybkiego uzyskania amerykańskich wiz. Ewakuacja z lotniska w Kabulu przebiegała zbyt wolno i zakończyła się za szybko, by zabrać ich wszystkich; wiele z tych osób obawia się zemsty talibów i jest bardzo zdesperowanych, by jak najszybciej opuścić Afganistan - dodaje gazeta. Szersza grupa zagrożonych przez talibów Afgańczyków może liczyć nawet miliony osób, obejmuje m.in. członków mniejszości religijnych czy współpracowników upadłego prozachodniego rządu i jego sił zbrojnych - mówiła pod koniec sierpnia rzeczniczka Białego Domu Jen Psaki. Amerykanie czekający na pomoc Amerykańscy politycy i kongresmeni apelują o ewakuację Afgańczyków pracujących dla finansowanych przez USA mediów - lokalnych oddziałów stacji Głos Ameryki i Radia Wolna Europa/Radia Swoboda - oraz ich rodzin. W tej grupie może być ponad 500 osób. Komitet Obrony Dziennikarzy (CPJ) informuje, że zagrożonych ze strony talibów jest też wielu pracowników mediów afgańskich, niektórzy z nich otrzymują pogróżki, w ostatnim czasie informowano również o atakach na dziennikarzy. Z Afganistanu próbują także wyjechać studenci i pracownicy Uniwersytetu Amerykańskiego w Afganistanie (AUAF) oraz ich rodziny. Według szefowej wspierającej uczelnię fundacji Leslie Schweitzer listy ewakuacyjne obejmują około 4 tys. osób, z których zaledwie około setce udało się wydostać. AUAF był jednym z największych projektów cywilnej pomocy amerykańskiej dla Afganistanu. Osoby związane z AUAF są bardzo zagrożone przez talibów, jednocześnie często są znane i trudniej im się ukrywać - wyjaśniała w rozmowie z CNN Schweitzer. Dodała, że amerykańska administracja, która w większości finansowała działanie uczelni, nie dała społeczności AUAF pierwszeństwa przy ewakuacji. W rządzonym przez talibów kraju pozostało też ponad 100 amerykańskich obywateli, którzy wyrazili chęć opuszczenia Afganistanu - mówił po zakończeniu ewakuacji z Kabulu sekretarz stanu USA Antony Blinken. Zadeklarował wówczas - a deklarację tę później wielokrotnie powtarzał on sam i inni przedstawiciele amerykańskiej administracji - że USA będą nadal pracowały nad wydostaniem z Afganistanu pozostałych tam Amerykanów i innych uprawnionych osób. "Okłamali nas, nic nie zrobili" Wśród osób, które utknęły w Afganistanie, jest również kilkuset amerykańskich rezydentów, wśród nich mieszkający na stałe w Richmond w Wirginii Dżawed Habibi. Mężczyzna wraz z rodziną przyjechał do Afganistanu z wizytą do krewnych. Po przejęciu kontroli nad krajem przez talibów zastosował się do poleceń amerykańskich służb i wielokrotnie próbował przedostać się na kabulskie lotnisko. Z powodu tłumu uciekinierów kilka razy mu się to nie udało, raz wstępu odmówili mu amerykańscy żołnierze; ostatecznie nie opuścił Afganistanu. - Okłamali nas, nic nie zrobili - mówił agencji Associated Press mężczyzna tłumacząc, że władze amerykańskie do końca sierpnia obiecywały, że wydostaną jego samego i jego rodzinę z Afganistanu. W ostatnich dniach informowano o grupie około tysiąca osób, w tym obywateli amerykańskich, którzy próbowali opuścić Afganistan lotami czarterowymi z Mazar-i Szarif na północy kraju. Talibowie nie udzielili zgody na start samolotów. Część pasażerów nie posiadała wymaganych dokumentów, dlatego talibowie nie zgodzili się na odlot - tłumaczył we wtorek Blinken. Dodał, że jak rozumie, Taliban generalnie nie sprzeciwia się opuszczaniu Afganistanu przez osoby, które mają ważne dokumenty podróży. Szef amerykańskiej dyplomacji spotkał się w poniedziałek w Ad-Dausze z emirem Kataru Tamimem ibn Hamad Al-Sanim, by omówić m.in. dalszą ewakuację z Afganistanu. Katar, który pozostaje najważniejszym pośrednikiem w rozmowach między talibami a Zachodem, i Turcja pomagają też talibom w ponownym uruchomieniu lotniska w Kabulu. Talibowie kilkakrotnie zapewniali, że umożliwią wyjazd z Afganistanu wszystkim, którzy posiadają ważne dokumenty podróży.