Według organizatorów w marszu w miejscowości Sha Tin - położonej na północy regionu Hongkong, między wyspą o Hongkong i granicą z Chinami kontynentalnymi - udział wzięło ok. 115 tys. osób, według tamtejszej policji w szczytowym momencie było to 28 tys. Demonstranci maszerowali ulicami mimo 32-stopniowego upału. Niektórzy trzymali transparenty z apelami do prezydenta USA Donalda Trumpa: "Prosimy, wyzwól Hongkong" oraz "Broń naszej konstytucji". Jak zauważa Reuters, podobne hasła zapewne wywołają irytację Pekinu, który ostatnio ostro reagował na krytykę z Waszyngtonu i Londynu w sprawie napięć w Hongkongu. Inni manifestanci wymachiwali flagami USA i Wielkiej Brytanii, której Hongkong był kiedyś kolonią, widać było też plakaty nawołujące do ochrony autonomii Hongkongu oraz hasła takie jak "Policja kłamie" i "Brońcie Hongkongu". Na jednym z plakatów przedstawiony był prezydent Chin Xi Jinping oraz napis: "Ekstradycja do Chin to zniknięcie na zawsze", co stanowiło nawiązanie do zapowiadanych wcześniej, a obecnie zawieszonych zmian w hongkońskim prawie ekstradycyjnym. Tłum skandował m.in. "Carrie Lam, idź do diabła!". Część manifestantów na twarzach miała maseczki chirurgiczne, mające ich chronić w razie użycia przez policję gazu pieprzowego lub łzawiącego. Porządku podczas protestu pilnowały setki policjantów wyposażonych w hełmy, pałki i tarcze. Czego domagają się protestujący? W niedzielę podnoszono postulaty sformułowane już wcześniej przez uczestników masowych demonstracji: całkowite wycofanie się władz z pomysłu wprowadzenia zmian w prawie ekstradycyjnym, dymisja Carrie Lam, niezależne śledztwa w sprawie działań policji podczas brutalnie spacyfikowanej demonstracji 12 czerwca, rezygnacja przez władze z określania tamtego protestu mianem "zamieszek" oraz uwolnienie i oczyszczenie z zarzutów wszystkich zatrzymanych demonstrantów. Milczący marsz dziennikarzy Wcześniej w niedzielę grupa kilkuset dziennikarzy wzięła udział w marszu milczenia do biura Carrie Lam na wyspie Hongkong, co było protestem przeciwko brutalnemu traktowaniu przedstawicieli prasy podczas relacjonowania demonstracji. Jednemu z policjantów wręczono list w tej sprawie, adresowany do szefa regionalnej policji. Według agencji dpa, do dziennikarzy przyłączali się zwykli Hongkończycy. To kolejna demonstracja w ostatnich dniach. W sobotę hongkońska policja użyła gazu pieprzowego w starciach z protestującymi przeciw handlarzom z Chin. W manifestacji w okolicy Sheung Shui w pobliżu granicy administracyjnej z Chinami kontynentalnymi uczestniczyło według organizatorów 30 tys. osób; według policji - 4 tys. osób. Protestowano przeciw tzw. handlowi równoległemu, czyli działalności licznych drobnych handlarzy, którzy nabywają towary w Hongkongu, by następnie odsprzedawać je z zyskiem w Chinach kontynentalnych. Według krytyków proceder ten wywołuje w Hongkongu braki towarów pierwszej potrzeby, wzrost cen produktów i kosztów wynajmu nieruchomości oraz przeciążenie infrastruktury. Prawo ektradycyjne Pod presją największych demonstracji politycznych w Hongkongu od przyłączenia go do Chin w 1997 roku lokalne władze bezterminowo zawiesiły prace nad nowelizacją prawa ekstradycyjnego. Lam oświadczyła później, że projekt "jest martwy", ale nie dokonała jego formalnego wycofania. Zawieszony projekt miał umożliwić przekazywanie podejrzanych z Hongkongu do krajów i regionów, z którym nie ma on podpisanych umów ekstradycyjnych, w tym do Chin kontynentalnych. Wielu Hongkończyków sądzi, że zagroziłoby to praworządności, na której opiera się pozycja ich miasta jako światowego centrum finansowego. Administracja Hongkongu utrzymuje, że nowelizacja przepisów ekstradycyjnych jest konieczna, aby uniemożliwić zbiegłym kryminalistom ukrywanie się w regionie. Wiele osób odbiera jednak ten projekt jako kolejny przejaw ograniczania autonomii Hongkongu oraz nasilenia ingerencji rządu centralnego w wewnętrzne sprawy tego specjalnego regionu administracyjnego ChRL.