Do godz. 17.00 (16.00 czasu polskiego) miały trafić do Centralnej Komisji Wyborczej. Takie zarządzenie wydał Juszczenko, opierając się na decyzji podległej mu Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony. W poniedziałek postanowiła ona, że rząd sfinansuje wybory z rezerwy budżetowej. Premier Tymoszenko, jako przeciwniczka drugich w ciągu roku przedterminowych wyborów parlamentarnych, nawet nie zebrała w tej sprawie swoich ministrów. - Nie możemy tego zrobić, bo rezerwa budżetowa może być wykorzystywana jedynie na zwalczanie następstw klęsk żywiołowych. Bez wątpienia ktoś chce, by wybory stały się dla Ukrainy klęską, ale rząd nie będzie łamał prawa - wyjaśnił wicepremier Ołeksandr Turczynow. Sprawa wyborów była także w poniedziałek przedmiotem przepychanek między obozem Juszczenki i Tymoszenko w sądach. Deputowani Bloku Julii Tymoszenko (BJuT) cały dzień dyżurowali w siedzibie kijowskiego sądu apelacyjnego, który późnym popołudniem zaczął rozpatrywać protest kancelarii prezydenckiej wobec wcześniejszego orzeczenia okręgowego sądu administracyjnego, zakazującego wyborów. Kancelaria Juszczenki oświadczyła, że BJuT wywiera w ten sposób nacisk na sędziów. Stronnicy Tymoszenko zażądali wtedy przeszukania osób przebywających w sądzie, gdyż ich zdaniem niektóre z nich miały przy sobie broń. Pistoletów nie znaleziono, jednak posiedzenie na jakiś czas przerwano. - Wykorzystując immunitet poselski, deputowani BJuT-u działają wbrew prawu w celu przeciągnięcia procesu - powiedział przedstawiciel prezydenta w sądzie Rusłan Kyryluk. Chaos polityczny na Ukrainie trwa od czwartku, kiedy Juszczenko ogłosił rozwiązanie parlamentu. Zgodnie z jego dekretem wcześniejsze wybory powinny odbyć się 7 grudnia. Premier Tymoszenko utrzymuje, że wyborów nie będzie.