"Evo Morales wyjechał z własnej woli do Meksyku, ale jeśli chce wrócić do Boliwii, musi wiedzieć, że będzie odpowiadał przed sądem. W kraju czekają na niego oskarżenia o przestępstwo wyborcze i o korupcję" - powiedziała Anez na pierwszej konferencji prasowej z zagranicznymi mediami. Według niej Morales, przebywając w Meksyku, próbuje manipulować międzynarodową opinią społeczną, twierdząc, że padł ofiarą "zamachu stanu" w Boliwii. Tymczasowa prezydent stwierdziła, że o zamachu stanu można raczej mówić w przypadku przeciwstawienia się przez Moralesa wynikom referendum w 2016 roku, w którym wyborcy nie zgodzili się na objęcie przez niego urzędu prezydenta po raz czwarty z kolei. "Zamach stanu dał demokracji Evo Moralesa" - podsumowała Anez i stwierdziła, że społeczeństwo Boliwii nie chciało, aby kraj znalazł się w takiej sytuacji, jak Wenezuela, Kuba i Nikaragua, gdzie panują totalitarne rządy. Dodała też, że nie ma w planach rozmowy z prezydentem Meksyku Manuelem Lopezem Obradorem, który udzielił Moralesowi schronienia. Anez zasygnalizowała także, nie podając szczegółów, że w planach jej rządu jest przeprowadzenie nowych wyborów prezydenckich, w którym Morales nie będzie miał prawa wystartować. W podobnym tonie o byłym prezydencie wypowiadała się już w czwartek, mówiąc, że Morales "nie kwalifikuje się na kandydata w najbliższych wyborach", a jego ubieganie się o czwartą kadencję "należy z góry wykluczyć". "Negocjacje trwają" - powiedziała o rozmowach z władzami lewicowej partii Moralesa Ruch na rzecz Socjalizmu (MAS). "Wielu z nich to ludzie zaangażowani w ten kraj, którzy wyrażają chęć wspólnego przeprowadzenia procesu wyborczego" - mówiła. Podkreśliła też, że jej rząd jest tylko "przejściowy". Morales chce mediacji Przebywający w Meksyku były prezydent Boliwii Evo Morales w wywiadzie udzielonym agencji AP zaapelował do ONZ oraz do papieża Franciszka o udział w mediacjach w trwającym w jego kraju "kryzysie politycznym". Nie wykluczył także powrotu do kraju. "Mam duże zaufanie do ONZ. Chciałbym, aby to były prawdziwe mediacje, a nie tylko grzecznościowe rozmowy. Być może powinien włączyć się do tego papież Franciszek" - powiedział. Według niego za "zamachem stanu" stały Stany Zjednoczone, które nazwał "wielkim konspiratorem". Morales podkreślił jeszcze raz, że "zamach stanu" zmusił go do wyjazdu do Meksyku i że to on nadal jest prezydentem Boliwii, ponieważ Zgromadzenie Legislacyjne, czyli parlament, nie zaakceptowało jeszcze jego rezygnacji. "Zgromadzenie musi odrzucić lub zatwierdzić rezygnację, czego do tej pory nie uczyniło. Dopóki nie zaakceptuje mojej dymisji lub jej nie odrzuci, mogę mówić, że nadal jestem prezydentem" - powiedział Morales. Podkreślił, że głosowanie w parlamencie jest konieczne, ponieważ jego dymisja była wymuszona przez armię. Były prezydent wezwał także do "spokoju i dialogu" w Boliwii i przyznał, że jest "zaskoczony zdradą dowódcy sił zbrojnych Williama Kalimana", który nalegał na jego rezygnację. "Chcę powiedzieć jego zwolennikom, że odzyskamy demokrację, ale do tego potrzeba dużo cierpliwości i pokojowej walki" - powiedział. Dodał, że otrzymał informacje, iż niektórzy żołnierze armii boliwijskiej planują "zbuntować się" przeciwko oficerom, którzy namawiali go do rezygnacji. Nie wyjaśnił jednak, jak duża jest to grupa wojskowych ani w jaki sposób bunt ma być przeprowadzony. W wywiadzie na Reutera Morales powiedział, że nowe wybory prezydenckie w jego kraju mogłyby odbyć się bez niego, jak chce tego tymczasowa prezydent Boliwii. "Jeśli nie chcą, żebym wziął udział w wyborach, to nie ma problemu. Ze względu na demokrację mogę zrezygnować. Zastanawiam się tylko, dlaczego tak bardzo boją się Evo" - mówił Morales. Przyznał, że nie wie, kto może być kandydatem na prezydenta z ramienia jego lewicowej partii Ruch na rzecz Socjalizmu (MAS). Wyjaśnił, że tę decyzję podejmą inni członkowie władz ugrupowania. Morales powiedział też, że nie wyklucza powrotu do Boliwii, ale chciałby, aby wcześniej jego rezygnacja została zatwierdzona przez parlament. Wcześniej Anez mówiła, że były prezydent może wrócić do kraju, ale musi liczyć się z tym, że stanie przed sądem i odpowie za "oszustwo wyborcze i korupcję". Morales podkreślił, że nie namawia nikogo do demonstracji, chociaż wie, że jego zwolennicy organizują manifestacje w stolicy La Paz i w pobliskim El Alto. Powiedział również, że po jego rezygnacji Stany Zjednoczone zaoferowały mu pomoc w wydostaniu się z Boliwii. "Stany Zjednoczone skontaktowały się z naszym ministrem spraw zagranicznych i zaoferowały wysłanie samolotu, który zabrałby nas tam, gdzie byśmy chcieli" - zdradził Morales. "Byłem pewien, że będzie to Guantanamo" - dodał z uśmiechem. Dymisja po opublikowaniu raportu OPA Morales podał się do dymisji w niedzielę, gdy Organizacja Państw Amerykańskich (OPA) opublikowała raport, kwestionujący oficjalne wyniki głosowania z 20 października, które Morales wygrał. Raport OPA informował o wykryciu "wyraźnego manipulowania" komputerowym systemem liczenia głosów. Postulował jednocześnie przeprowadzenie przez władze Boliwii dogłębnego śledztwa, które jest niezbędne w przypadku manipulacji o takich rozmiarach.