Według Xinhua w Lhasie już jutro spodziewana jest niewielka grupa zagranicznych turystów. Od połowu marca, kiedy w Lhasie doszło do największych od około 20 lat antychińskich wystąpień, Tybet pozostawał zamknięty dla zagranicznych gości. W sobotę przez Lhasę, wśród zaostrzonych środków bezpieczeństwa, odbył się najbardziej drażliwy etap sztafety z ogniem olimpijskim na terenie Chin. Tymczasem ze stolicy Tybetu praktycznie zniknęli mnisi, stanowiący tam tradycyjny widok. Nie widać ich też w Sera, drugim pod względem wielkości buddyjskim klasztorze w Tybecie - poinformował w poniedziałek kanadyjski dziennik "The Globe and Mail". Jego dziennikarz znalazł się wśród pierwszych przedstawicieli zagranicznych mediów, którym pozwolono odwiedzić po marcowych zamieszkach Lhasę. W Sera z mieszkających tam 550 mnichów widać było w weekend zaledwie 10. Mnichów nie widać nawet w historycznej dzielnicy Lhasy wokół słynnej świątyni Dżokhang, najświętszej w buddyzmie tybetańskim. Według Tybetańczyków na wygnaniu mnisi poddawani są od trzech miesięcy surowym restrykcjom, kontrolom dokumentów w całym mieście i u bram klasztorów - powiedział profesor Tsering Shakya z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej.