Odkąd na początku października prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński "wyobraził" sobie, że polski rząd nie poprze kandydatury Tuska na drugą kadencję w Radzie Europejskiej, temat nie schodzi z czołówek - nie tylko polskich - mediów. Jedni zastanawiają się, czy to rozsądne, by - mając szansę na utrzymanie tak ważnego stanowiska unijnego - Polska na wejściu podkopywała swojego kandydata. Drudzy natomiast starają się zrozumieć, częścią jakiego misternego planu prezesa PiS jest podważanie wiarygodności Tuska. Jednak dużo bardziej palącą kwestią wydaje się pytanie: czy Tusk ma w ogóle realne szanse na zostanie kandydatem na przewodniczącego RE? A jeśli tak, to na czyje poparcie - bo już wiemy, że nie na polskie - może liczyć w wyścigu o to stanowisko. Historia Unii Europejskiej nie dysponuje zbyt wieloma doświadczeniami w tym względzie, z których moglibyśmy wyciągać wnioski na przyszłość. Stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej w jego obecnym kształcie jest relatywną nowością. Od czasu wejścia w życie traktatu lizbońskiego, który na nowo nakreślił formę i kompetencje tego urzędu, Donald Tusk ma tylko jednego poprzednika - Belga Hermana Van Rompuya, który sprawował urząd przez dwie kadencje (1 grudnia 2009-30 listopada 2014). Były polski premier skończy swoją obecną kadencję w maju 2017 roku. Dobry czy zły szef? Na jaką ocenę może liczyć? - Zdania są podzielone - mówi profesor nadzw. w Instytucie Politologii i Europeistyki Uniwersytetu Szczecińskiego Maciej Drzonek - Z jednej strony, Tusk jest - na tle swoich unijnych partnerów, np. Jean-Claude’a Junckera - oceniany na zachodzie pozytywnie, jako wyważony, próbujący racjonalnie podjąć tematykę istotną z punktu widzenia UE. Zwłaszcza w tematach migracji i Brexitu były premier zdaje się skutecznie komunikować stanowisko Unii i swoje - to ostatnie czasem w kontraście do Komisji Europejskiej. - Z drugiej jednak strony, Tusk musi się zmierzyć z odpowiedzialnością za wynik referendum w Wielkiej Brytanii - ocenia Drzonek. I nie do końca pomoże mu w tym wcześniejsze wynegocjowanie uznawanego przez wielu komentatorów za sukces porozumienia, na mocy którego Wielka Brytania miała - mimo swoich zastrzeżeń - pozostać w Unii. - Skoro sami Brytyjczycy w czerwcowym referendum uznali je za niewystraczające, to jednak trudno określić je mianem "sukcesu" - zauważa dr Piotr Wawrzyk z Uniwersytetu Warszawskiego. Ekspert jest także sceptyczny w kwestii udziału Donalda Tuska w przygotowaniu gruntu pod rozpoczęcie wywołanego pobrexitowym szokiem procesu bratysławskiego, czyli próby znalezienia rozwiązania największych problemów UE. - W Bratysławie w zasadzie przyjęto to, co nie wzbudzało kontrowersji. Natomiast tam, gdzie pojawia się rozbieżność stanowisk i trzeba wynegocjować wspólny mianownik, Tuska nie ma - podkreśla Wawrzyk. - Tusk różni się od swojego poprzednika (Hermana van Rompuy’a - przyp. red.), który aktywnie włączał się w negocjacje - kontynuuje ekspert z UW - Tymczasem były polski premier oddał w tym względzie pole rządom dużych krajów unijnych, umniejszając tym samym rolę przewodniczącego RE do ogłaszającego decyzje innych. Tak dzieje się m.in. w przypadku tematu sankcji wobec Rosji - głównym negocjatorem jest Merkel. Gra stołkami Jakkolwiek rozbieżne mogą być opinie na temat przewodniczącego Tuska niemałą rolę w tym, czy będzie on kandydatem na drugą kadencję, odegra też podział najwyższych unijnych stanowisk między największe frakcje w Parlamencie Europejskim - Europejską Partię Ludową (EPL) i Postępowy Sojusz Socjalistów i Demokratów (S&D). Pod uwagę brane są stołki: przewodniczącego PE (obecnie Martin Schultz, S&D), przewodniczącego Komisji Europejskiej (Jean-Claude Juncker, EPL) i przewodniczącego Rady Europejskiej (Donald Tusk, EPL). - Do czasu Martina Schultza (jest szefem PE już drugą kadencję - przyp. red.) panował zwyczaj, że w połowie kadencji PE następuje wymiana stanowiska przewodniczącego między socjalistami i chadekami. Gdyby ta zasada zadziałała w styczniu, szefem PE zostałby chadek. A wtedy Tusk, jako członek EPL, nie mógłby być kandydatem na przewodniczącego RE - przewiduje Wawrzyk. Na brukselskich korytarzach dużo mówi się jednak o zakusach Schultza na trzecią kadencję. Ponoć socjalista silnie lobbuje za utrzymaniem przez siebie stanowiska szefa europarlamentu. Sprzyjają mu głosy przekonujące, że w dobie targających Europą kryzysów Unia potrzebuje stabilności. A tę miałoby jej zapewnić m.in. utrzymanie "sprawdzonej ekipy" u sterów. Według tej logiki szansę na drugą kadencję miałby też Tusk. Zwłaszcza że - jak przypomina Drzonek - europejska chadecja rośnie w siłę. - Sondaże pokazują, że poparcie społeczne w Europie skręca w prawo. W efekcie słabnie pozycja socjalistów, a umacniają się chadecy. Każdy polityk, który myśli strategicznie, musi brać te zmieniające się nastroje społeczne pod uwagę. W przyszłym roku będziemy mieli wybory w Niemczech i Francji. Sondaże opinii publicznej z pewnością nie pozostaną bez wpływu na europejską politykę rządów tych krajów - tłumaczy ekspert. Najważniejsi za Tuskiem? Załóżmy, że dwie powyższe kwestie toczą się po myśli Tuska - czyli może liczyć na pozytywną ocenę pierwszej kadencji oraz chadecy utrzymują stanowisko szefa RE. W efekcie były premier otrzymuje szansę kandydowania na drugą kadencję. Na czyje poparcie może liczyć? Kilka dni temu dziennikarze europejskiego wydania "Politico" przeprowadzili w tej sprawie małe dochodzenie wśród brukselskich polityków i urzędników. Okazało się, że 18 krajów unijnych zamierza poprzeć Tuska, jeśli będzie kandydował na drugą kadencję. - Trudno sobie wyobrazić, by jakikolwiek kandydat mógł zostać szefem RE bez akceptacji najważniejszych graczy w UE, m.in. Niemiec i Francji - zauważa Drzonek. A na Berlin i Paryż Tusk może liczyć. - Kandydatura Tuska na pewno będzie forsowana przez Niemcy, Francję i kraje Beneluksu, czyli te, którym odpowiada prezentowany przez niego model funkcjonowania szefa RE - bardziej sekretarza niż faktycznego przewodniczącego, aspirującego do odgrywania odrębnej roli - ocenia Wawrzyk. "Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że [kanclerz Angela] Merkel desperacko potrzebuje Tuska, by trzymał w ryzach wschodnie kraje członkowskie" - powiedział "Politico" anonimowy doradca niemieckiej partii SPD - "Nigdy nie pozwoli, by przegrał. Prędzej zrezygnuje ze stanowiska przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, niż na to pozwoli". Mniej stabilne wydaje się poparcie Francji. - Trudno dziś prognozować, co zrobi Paryż. Prezydent Francois Hollande może w przyszłorocznych wyborach stracić urząd i ciężko ocenić, kto przyjdzie na jego miejsce - zastrzega Drzonek. Pułapka Kaczyńskiego A co z przeciwnikami Tuska? Powiedzieliśmy już, a raczej Jarosław Kaczyński powiedział, że jego kandydatury najprawdopodobniej nie poprze polski rząd. - Z formalnego punktu widzenia Donald Tusk może być kandydatem nawet bez poparcia polskiego rządu - nie ma wymogu, by dane państwo głosowało za obywatelem pochodzącym z tego kraju - mówi Wawrzyk. Dodatkowo - zgodnie z traktatem lizbońskim - przewodniczący RE wybierany jest kwalifikowaną większością głosów. W efekcie żadne państwo nie jest w stanie samodzielnie zablokować konkretnego kandydata. Zapowiedź prezesa PiS nastręcza jednak Tuskowi problemów. Bo oprócz względów formalnych niebagatelną rolę odgrywają względy polityczne. I tu sytuacja robi się naprawdę ciekawa, ponieważ z jednej strony mamy "niechęć wielu krajów do nowego polskiego rządu". - W tym kontekście przeforsowanie kandydatury Tuska byłoby swego rodzaju prztyczkiem wobec PiS - ocenia Wawrzyk. Zwłaszcza że w Brukseli nikt nie ma złudzeń, że zagranie Kaczyńskiego podyktowane jest potrzebami polityki krajowej i osobistą zemstą. Czyli plus dla Tuska. Jednak z drugiej strony "jeszcze nigdy w historii UE kandydat na tak wysokie stanowisko nie był pozbawiony poparcia swojego kraju". - Gdyby Tusk został szefem RE na drugą kadencję bez poparcia Warszawy byłby to precedens. W związku z tym nawet te kraje, które są Tuskowi przychylne, dwa razy się zastanowią zanim poprą precedens, który może w przyszłości obrócić się także przeciwko nim - przewiduje Wawrzyk. Czyli minus dla Tuska. I to bardzo poważny. Do tego dochodzą jeszcze sceptyczne Włochy i kraje bałkańskie - państwa najbardziej dotknięte kryzysem migracyjnym, "w rozwiązanie którego Tusk w żaden sposób się nie zaangażował". - Na przykład Włosi krytykują szefa RE, ponieważ nie negocjuje pomocy dla ich kraju - przypomina Wawrzyk. - Wycofanie poparcia przez polski rząd może mieć też znaczenie dla słabszych graczy w UE; dla państw, które się wahają - uzupełnia Drzonek. Nie wróci do Polski? Poza tym podważenie wiarygodności Tuska na forum unijnym może być elementem większego planu. - Być może strategia PiS polega na tym, by trochę pokrytykować, a potem - w sytuacji, gdy już będzie wiadomo, czy Tusk ma jakieś szanse, czy nie - zachować stanowisko neutralne... Ponieważ nie jestem przekonany, czy w interesie PiS jest, by Tusk wrócił do Polski - zauważa Drzonek. Zresztą sam powrót też nie jest przecież pewny. - Bruksela daje duże możliwości zatrudnienia, a bycie szefem RE przyzwyczaja do pewnych standardów - zaznacza ekspert. Jak widać, mówiąc o kandydowaniu Tuska na drugą kadencję, nadal poruszamy się we mgle. Czynników odgrywających tutaj bezpośrednią rolę jest wiele. Tych mających wpływ pośredni jeszcze więcej. Przewidywać z odrobinę większą dokładnością będzie można w styczniu, gdy poznamy nowego szefa europarlamentu. Wtedy przynajmniej część układanki odpowiedzialna za relacje między największymi europejskimi frakcjami wpadnie na swoje miejsce. *** Jeśli interesuje cię temat Unii Europejskiej, obserwuj autorkę na Twitterze