Przed planowanym na godzinę 17. rozpoczęciem unijnego szczytu, Tusk weźmie w czwartek udział w spotkaniu szefów rządów państw Grupy Wyszehradzkiej; spotka się również z przewodniczącym Parlamentu Europejskiego Martinem Schulzem. Szczyt UE w czwartek i piątek poświęcony będzie pogłębianiu unii walutowej w oparciu o propozycje szefa Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya zawarte w raporcie pt. "W kierunku rzeczywistej unii walutowej". Van Rompuy z góry zapowiedział, że jego propozycje mają być przedmiotem decyzji dopiero na szczycie UE grudniu. Teraz przywódcy mają je przedyskutować. Choć te propozycje w zdecydowanej części dotyczą tylko 17 państw eurolandu, szczyt odbędzie w formule 27 przywódców państw i rządów z całej UE. W preambule do projektu wniosków ze szczytu podkreślono, że "proces w kierunku pogłębienia unii walutowej i gospodarczej (...) powinien charakteryzować się otwartością i przejrzystością wobec państw członkowskich spoza euro". Europejski nadzór banków Jako pierwszy element zacieśniania unii walutowej na szczycie omawiany będzie europejski nadzór nad 6 tys. banków znajdujących się w krajach eurolandu. Wciąż nierozwiązaną kwestią pozostaje udział w tym nadzorze, i na jakich zasadach, państw, które dopiero w przyszłości planują wejście do eurolandu. Przed szczytem Tusk mówił, że negocjacje w sprawie nadzoru bankowego zmierzają w pożądanym dla Polski kierunku. - Czyli: równe prawa i równe obowiązki dla państw goszczących (filie banków - przyp. red.) i dla państw macierzystych banków, i przede wszystkim równe prawa i obowiązki dla państw ze strefy euro i spoza strefy euro - powiedział premier. - Myśmy wyraźnie mówili, że w innym przypadku Polska nie będzie zainteresowana uczestniczeniem w tym projekcie - podkreślił. "Sprawiedliwe" traktowanie krajów spoza euro postuluje najnowszy projekt wniosków na czwartkowo-piątkowy szczyt UE. Wśród propozycji Van Rompuya jest m.in. osobny od budżetu UE instrument finansowy eurolandu. Zgodnie z intencją szefa Rady Europejskiej miałby on być utworzony w "średniej perspektywie" jako nowy "mechanizm solidarności" dla dokonujących ciężkich reform państw eurolandu - tak by łagodzić w tych krajach skutki kryzysu, np. na rynku pracy. Kraje musiałyby zobowiązać się do reform By te środki otrzymywać - jak wynika z dokumentów - kraje musiałyby zobowiązać się do reform w osobnym kontrakcie z unijnymi instytucjami. Niemcy, którzy są inicjatorami tego pomysłu jako alternatywy dla euroobligacji, naciskają, by nie nazywać go "budżetem eurolandu". Kanclerz Angela Merkel w czwartek mówiła, że to "fundusz solidarności" przeznaczony na wsparcie konkretnych reform, służących poprawie konkurencyjności krajów strefy euro. - Co do zasady nie mielibyśmy nic przeciwko temu, oczywiście warunkiem z naszej strony - akceptacji dla takiego projektu - jest oczywisty postulat, by tworzenie ewentualnych funduszy czy innych mechanizmów nie odbywało się kosztem wieloletnich ram finansowych, czyli tego prawdziwego europejskiego budżetu - deklarował Tusk. - Ten dodatkowy instrument finansowy dla strefy euro to kwestia niepowiązana z negocjacjami wieloletnich ram finansowych (budżetu na lata 2014-20) i dotyczy średniej perspektywy, a więc nie wejdzie wcześniej w życie niż po wyborach do PE w 2014, czyli mówimy o horyzoncie najwcześniej w połowie dekady - uspokajał we wtorek minister ds. europejskich Piotr Serafin.