Deszcz ustał i ewakuacja szła sprawnie. Siedem peruwiańskich śmigłowców wojskowych oraz sześć, które przysłali Amerykanie, zdołało ewakuować w czwartek 1 402 turystów. Rano w miasteczku turystycznym Aguas Calientes, opodal inkaskiego miasta-warowni Machu Picchu z XV wieku, pozostawało jeszcze 800 turystów. W ciągu dnia most powietrzny między Machu Pichu a peruwiańskim miastem Cuzco, odległym o 200 kilometrów, miały jeszcze wzmocnić dwa śmigłowce: chilijski i argentyński. Jak podał w elektronicznym wydaniu peruwiański dziennik "El Comercio", sytuację ludzi oczekujących w Aguas Calientes może skomplikować przepływająca w pobliżu górska rzeka, która bardzo przybrała. Grupa turystów i peruwiańscy przewodnicy oraz tragarze budują od wczoraj wał ochronny. Wzbierająca woda zaczęła jednak podmywać niektóre domy i hotele w Aguas Calientes. Na Machu Picchu dzięki mostowi powietrznemu poprawiło się zaopatrzenie w żywność i wodę, przywrócono dopływ elektryczności i łączność telefoniczną. Wznowienie komunikacji kolejowej i drogowej wymaga usunięcia skutków lawin błotnych. To może potrwać kilka tygodni. Władze peruwiańskie wyjaśniły w piątek pogłoski, według których od turystów żądano za zabranie ze szczytu do 500 dolarów od osoby. Przedstawiciel peruwiańskiego Ministerstwa Turystyki oświadczył, że na lądowisku koło stacji kolejowej w Aguas Calientes pojawił się prywatny śmigłowiec. To jego załoga żądała od turystów pieniędzy za zabranie na pokład. Cała ewakuacja organizowana przez władze cywilne i lotnictwo wojskowe odbywa się bezpłatnie.