Chodzi o pozycje kurdyjskich milicji o nazwie Ludowe Jednostki Samoobrony (YPG) oraz siedziby Partii Unii Demokratycznej (PYD), będącej głównym ugrupowaniem politycznym syryjskich Kurdów i ekspozyturą polityczną YPG; chodzi także o kryjówki bojowników zdelegalizowanej w Turcji separatystycznej Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) - podaje agencja Reutera. Ankara postrzega YPG jako syryjskie ramię PKK, która zarówno przez Turcję, jak i USA uważana jest za ugrupowanie terrorystyczne; jednak YPG kieruje arabsko-kurdyjską koalicją o nazwie Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF), która była jak dotąd głównym sojusznikiem koalicji pod wodzą USA w wojnie z dżihadystami z Państwa Islamskiego w Syrii. Jak sprecyzowała turecka armia, wcześniej jej pozycje były ostrzeliwane przez granicę z terenów kurdyjskiej enklawy Afrin. Więcej szczegółów nie podano. Turcja zapowiadała, że przeprowadzi operację w Afrin w celu wyeliminowania zagrożenia ze strony organizacji i ugrupowań, które - jak twierdzi Ankara - są przedłużeniem kurdyjskich rebeliantów działających w Turcji. Turcja zmobilizowała na swej południowo-wschodniej granicy z Syrią wojska i czołgi. Chociaż siły tureckie nie wkroczyły na terytorium Syrii, to - jak zauważa agencja AFP - ofensywa lądowa zdaje się być nieuchronna. W piątek minister obrony Turcji Nurettin Canikli powiedział w wywiadzie, że operacja w Afrin "de facto" się rozpoczęła, od ostrzału przez granicę, ale na razie do Syrii nie wkroczyły żadne wojska. Analitycy oceniają wszelako, że żadna większa ofensywa w Syrii nie może być sensownie przeprowadzona bez zgody Rosji, która wspiera siły lojalne wobec prezydenta Syrii Baszara el-Asada - pisze AFP. Szef sztabu generalnego tureckich sił zbrojnych generał Hulusi Akar udał się w czwartek do Moskwy na rozmowy w sprawie sytuacji w Syrii. Z kolei Stany Zjednoczone dostarczają broń części syryjskich Kurdów w celu pokonania IS. Strefa wpływów milicji YPG i ich sojuszników rozszerzyła się po tym, jak dołączyli oni do sił USA, aby zwalczać dżihadystów z IS, aczkolwiek - jak zastrzega Reuters - Waszyngton sprzeciwia się ich planom autonomicznym. Amerykańskie wsparcie dla kurdyjskich bojowników to drażliwa kwestia w napiętych relacjach na linii Waszyngton-Ankara.