Dodał, że turecka policja podjęła już tego rodzaju działania. W wybuchu, który miał miejsce wczoraj wieczorem przed polską placówką w Stambule, nikt nie ucierpiał - z okien budynku powypadały jedynie szyby. Według polskiego dyplomaty, bomba była ukryta w plastikowej torbie, podłożonej na chodniku przy ogrodzeniu budynku przed dwoje ludzi - kobietę i mężczyznę. Sprawcy zbiegli; nic nie wiadomo na temat ich pochodzenia. Zdaniem Błachowicza, prawdopodobnie byli to przedstawiciele organizacji ekstremistycznych, działających w Turcji. Zamach najwyraźniej obliczony był na wywołanie efektu dźwiękowego, a nie spowodowanie ofiar w ludziach. Polski dyplomata określił ładunek mianem "bomby dźwiękowej". Ambasada RP będzie dzisiaj interweniować w sprawie zamachu w tureckim Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Szef polskiej dyplomacji Włodzimierz Cimoszewicz nie wykluczył, że wybuch ten związany był z obecnością naszych żołnierzy w Iraku. Minister podkreślił, że sprawcom najwyraźniej nie zależało na zabiciu polskich dyplomatów ani wyrządzeniu znacznych szkód materialnych. - Nawet nie wiem, czy można i należy użyć słowa zamach, bo to był ładunek przypominający bardziej petardę niż bombę. Był tak skonstruowany, że sprawcy nie nastawiali się na wyrządzenie szkód, zagrożenie życiu ludzi. Chodziło o eksplozję, o huk - ocenił szef MSZ. Relacjonując incydent, zagraniczne media akcentują, że w ostatnich miesiącach w Turcji miało miejsce wiele podobnych zamachów, wymierzonych w zagraniczne placówki dyplomatyczne i handlowe, przede wszystkim amerykańskie i brytyjskie. Po raz pierwszy jednak celem takiej akcji stała się wczoraj placówka polska.