"Jesteście po naszej stronie, czy po stronie Partii Unii Demokratycznej (PYD) i Partii Pracujących Kurdystanu (PKK)" - pytał Erdogan na spotkaniu w Ankarze z przedstawicielami lokalnych władz. "Odkąd nie chcecie uznać ich za organizacje terrorystyczne, region przekształcił się w morze krwi" - mówił szef tureckiego państwa. "Hej, Ameryko! Nie możesz nas zmusić do uznania PYD i YPG (Ludowych Jednostek Obrony). My znamy ich bardzo dobrze, tak samo jak znamy Daesz (arabski akronim Państwa Islamskiego)" - dodał. PYD to główne ugrupowanie polityczne syryjskich Kurdów. Ankara uważa je za organizację terrorystyczną z powodu związków z zakazaną w Turcji i również uważaną za organizację terrorystyczną PKK. Po wybuchu zbrojnej rebelii przeciwko reżimowi prezydenta Syrii Baszara el-Asada w 2011 roku Kurdowie opanowali znaczne obszary północnej Syrii, a ich zbrojna milicja zwana YPG stanowi ważne ogniwo kierowanej przez USA koalicji przeciwko Państwu Islamskiemu (IS). We wtorek do tureckiego MSZ został wezwany ambasador USA w Turcji John Bass po tym, jak dzień wcześniej rzecznik Departamentu Stanu USA stwierdził, że PYD nie jest ruchem terrorystycznym. W obliczu tych deklaracji - jak wskazuje AFP - Erdogan po raz kolejny zastanawiał się nad partnerstwem Turcji ze Stanami Zjednoczonymi. "Nie rozumiem. Stany Zjednoczone milczą, kiedy powtarzamy, że PYD jest organizacją terrorystyczną i za naszymi plecami mówią: +nie postrzegamy ich w ten sposób+" - zaznaczył Erdogan. Rząd w Ankarze obawia się - jak zauważa agencja AFP - że wojskowe wsparcie USA pozwoli syryjskim Kurdom, którzy kontrolują znaczną część północy Syrii wzdłuż granicy z Turcją, jeszcze bardziej wzmocnić ich pozycje. PKK, która domaga się większej autonomii dla Kurdów w Turcji, jest uznawana przez UE i USA za organizację terrorystyczną. Bojownicy organizacji chwycili za broń w 1984 roku i szacuje się, że od tego czasu konflikt kurdyjsko-turecki pociągnął za sobą ok. 40 tys. ofiar śmiertelnych, głównie kurdyjskich rebeliantów.