Według sobotniego bilansu tureckich władz w zamachu przed dworcem kolejowym w tureckiej stolicy zginęło co najmniej 95 osób. W niedzielę rano rząd w Ankarze poinformował, że w szpitalach przebywa ponad 160 osób, z czego 65 jest na intensywnej terapii. Tego samego dnia lider HDP Selahettin Demirtas ponownie obarczył winą za zamach władze w Ankarze. "Państwo, które zbiera informacje o latających ptakach i każdym piórze na ich skrzydłach, nie było w stanie zapobiec masakrze w Ankarze" - pytał retorycznie zgromadzonych w stolicy członków swej partii i żałobników. Wcześniej w pobliżu miejsca zamachu doszło do przepychanek z policją, która nie dopuściła na miejsce tragedii przedstawicieli HDP i osób, które chciały oddać cześć zabitym. Policja tłumaczyła, że nie wpuszcza tam ludzi, ponieważ nadal trwają prace śledczych. Po pewnym czasie grupa ok. 70 osób została wpuszczona na miejsce zamachu. Tymczasem dwóch przedstawicieli tureckich władz poinformowało w niedzielę agencję Reutera, że śledczy wpadli na ślady sugerujące, że odpowiedzialność za sobotni zamach mogą ponosić dżihadyści z Państwa Islamskiego. Ich zdaniem atak w Ankarze przypominał ten z lipca w Suruc, w pobliżu syryjskiej granicy.