Obecnie przeprowadzane są badania DNA - powiedział szef tureckiego rządu w wywiadzie dla telewizji NTV. "(...) Jesteśmy bliscy określenia nazwiska, które wskazuje na jedną grupę" - dodał.Sobotni atak były próbą wywarcia wpływu na wynik wyborów parlamentarnych zaplanowanych na 1 listopada - ocenił Davutoglu, podkreślając że do głosowania dojdzie pomimo tego, co się stało. "Bez względu na okoliczności, wybory odbędą się" - zadeklarował premier. Zapowiedział, że zostaną podjęte konieczne kroki, jeśli okaże się, że do ataków przyczyniły się błędy w sferze bezpieczeństwa. Według prokurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP) w podwójnym zamachu w Ankarze zginęło 128 osób; do tej pory zidentyfikowano 120 ciał. Ponad 240 osób zostało rannych. Dwóch przedstawicieli tureckich władz poinformowało w niedzielę agencję Reutera, że śledczy wpadli na ślady sugerujące, iż odpowiedzialność za zamach mogą ponosić dżihadyści z IS. Ich zdaniem atak w Ankarze przypominał ten z 20 lipca w Suruc, w pobliżu syryjskiej granicy, gdzie zginęły 33 osoby, w tym młodzi działacze lewicowi popierający sprawę kurdyjską. Sobotni zamach przed dworcem kolejowym w Ankarze był najpoważniejszym we współczesnej historii Turcji. Do eksplozji doszło przed początkiem pokojowej demonstracji działaczy prokurdyjskich i lewicowych. Rządząca w Turcji Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), której współzałożycielem jest prezydent Recep Tayyip Erdogan, chce w nadchodzących wyborach odzyskać większość, utraconą w wyborach z 7 czerwca. W tamtym głosowaniu partia prokurdyjska zdobyła wystarczającą liczbę głosów, by wejść do parlamentu i pozbawić AKP większości, którą to ugrupowanie dysponowało od 2002 roku.