Zamach bombowy w Reyhanli, w pobliżu granicy syryjskiej, pogłębił obawy, że trwający od ponad dwóch lat konflikt wewnętrzny w Syrii rozlewa się na sąsiednie kraje. Tureckie władze oskarżyły Syrię o udział w przeprowadzeniu zamachu, ale Damaszek zdecydowanie zaprzeczył. Turecki minister ds. ceł i handlu Hayati Yazici poinformował w środę, że przejście Yayladagi, ok. 90 km od Reyhanli, będzie zamknięte przez mniej więcej miesiąc. W tym czasie przekraczać je będą mogli jedynie tureccy obywatele przyjeżdżający z Syrii lub nie-Syryjczycy podróżujący tranzytem przez Turcję. Nie będzie natomiast możliwości przekroczenia przejścia z Turcji na terytorium Syrii. Przejście było już zamknięte dzień po wybuchach w Reyhanli, żeby uniemożliwić zamachowcom ewentualną ucieczkę do Syrii. Yayladagi to jedyne przejście na 900-kilometrowej granicy turecko-syryjskiej, które po stronie Syrii jest w dalszym ciągu kontrolowane przez reżim w Damaszku. Wszystkie inne punkty graniczne znalazły się w rękach rebeliantów walczących o obalenie Asada. Przez przejście Yayladagi przebiega główna droga w okolice miasta Latakia, w północno-zachodniej części Syrii, gdzie liczna jest ludność alawicka. Do mniejszości tej należy też prezydent Asad. Turcja poinformowała, że w związku z majowymi zamachami bombowymi aresztowano 18 Turków; 12 z nich postawiono formalne zarzuty. W tej grupie znajdują się główni sprawcy, w tym właściciel samochodów użytych w czasie ataków. Zamachy te należały do najbardziej krwawych w najnowszej historii Turcji. Co najmniej 14 ludzi zginęło w lutym w zamachu na przejściu granicznym Cilvegozu, także w pobliżu Reyhanli. W październiku ubiegłego roku pocisk moździerzowy wystrzelony z terytorium Syrii zabił pięciu tureckich cywilów w przygranicznym mieście Akcakale.