W Tunisie trwa próba sił między władzą, a zbuntowaną ludnością: zmiana rządu 27 stycznia była zwycięstwem ulicy. Utrzymanie dawnego premiera, Ghannusziego, wywołuje protesty, gdyż jest on symbolem kontynuacji. "Precz z Ghannuszim, który szefował całej bandzie!"- krzyczeli demonstranci. Człowiek, który przez 11 klat był premierem za panowania usuniętego prezydenta Zina el-Abidina Ben Alego nie może dalej rządzić - argumentowali uczestnicy protestów w rozmowach z dziennikarzami. Demonstranci obrzucili atakujących policjantów kamieniami. Wojsko nie interweniowało. Demonstrujący pochodzili głównie z najbiedniejszych rejonów Tunezji. Ghannuszi wymienił dwie trzecie ministrów, w tym szefów kluczowych resortów: obrony, spraw wewnętrznych, spraw zagranicznych i finansów. Jego pozostanie na stanowisku premiera rządu tymczasowego powoduje kontynuację protestów, chociaż już nie tak masowych, jak dotąd. Podczas gdy specjalna jednostka policji rozpraszała protestujących w Kasbie, ulicami Tunisu przeszła demonstracja 200 tunezyjskich islamistów. Domagali się wolności religijnej. "Chcemy wolności noszenia nikabu, chcemy chleba dla wszystkich!" - głosił jeden z ich transparentów. Wydarzenia w Tunezji wywołały polityczne tsunami w arabskich krajach Bliskiego Wschodu. "Powstanie tunezyjskie poderwało Arabów na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce, gdzie wiele krajów cierpi wskutek nędznych standardów życia i autorytarnych rządów" - napisała w korespondencji z Tunisu agencja Reutera. Podczas gdy trwały demonstracje i krwawe starcia w Egipcie, Tunezyjczycy demonstrowali także pod ambasadą tego kraju w Tunisie, wzywając do obalenia prezydenta Hosniego Mubaraka i innych arabskich przywódców. "Hosni Mubarak musi upaść!", "Teraz Hosni Mubarak, następnie Arabia Saudyjska!" - krzyczeli demonstranci.