Mężczyzna to poszukiwany przez policję radykalny islamista Aymen Smiri. Policja otworzyła ogień, gdy Smiri zaczął stawiać opór - poinformował rzecznik ministerstwa spraw wewnętrznych. Dodał, że oprócz zamachowca-samobójcy nikt nie zginął. Reuters pisze, że według świadków to nie służby specjalne zlikwidowały potencjalnego terrorystę, ale on sam targnął się na swe życie, gdy został otoczony przez funkcjonariuszy. W ocenie świadków, eksplozja wywołana zdetonowaniem ładunku "była bardzo silna". To kolejny z zamachów bombowych, do jakich doszło w ostatnich dnia w Tunisie. W czwartek miały miejsce dwa ataki na funkcjonariuszy policji, w których zginął jeden oficer i kilkanaście osób odniosło rany. Do obydwu ataków przyznało się Państwo Islamskie. Tunezyjskie siły bezpieczeństwa są regularnym celem ugrupowań działających głównie w regionach górskich przy granicy z Algierią. Od 2011 r., gdy obalony został prezydent Zin el-Abidine Ben Ali i zakończyła się dyktatura, siły wojskowe i policja starają się zneutralizować zagrożenie terrorystyczne. Sytuacja poprawiła się po poważnych atakach terrorystycznych, do jakich doszło w 2015 r., gdy podjęto działania na rzecz ochrony bezpieczeństwa. W zamachach tych zginęło 60 zagranicznych turystów i 13 funkcjonariuszy tunezyjskich służb. Po trzech latach zamachowcy znowu przypomnieli o sobie. W październiku 30-letnia samobójczyni wysadziła się w powietrze przed wejściem do jednego z hoteli przy alei Habiba Burgiby, będącej główną arterią stolicy Tunezji. W zamachu obrażenia odniosło 15 osób, w tym - 10 policjantów. "Ten samobójczy zamach był odosobnionym aktem" - podkreślały wówczas władze, zaniepokojone perspektywą omijania Tunezji przez turystów, którzy właśnie w 2018 r. zaczęli ponownie odwiedzać ten kraj. Dochody z turystyki są niezwykle ważne dla zmagającej się z kryzysem gospodarczym Tunezji.