Rzecznik generalny TSUE Campos Sanchez-Bordona uznał w czwartek, że UE, w świetle rozwoju jej rynków pracy po kolejnych rozszerzeniach oraz kryzysu gospodarczego z 2008 r., mogła "dokonać ponownej oceny interesów przedsiębiorstw korzystających ze swobody świadczenia usług i interesów ich pracowników delegowanych". Polska i Węgry wniosły skargi przeciwko Parlamentowi Europejskiemu i Radzie UE, bo to właśnie te dwie instytucje jako unijni prawodawcy przyjęły w 2018 r. dyrektywę o pracownikach delegowanych, którą polskie firmy uznają za bardzo szkodliwą dla swoich interesów. Główny zarzut Polski dotyczy ograniczenia swobody świadczenia usług. Nowe przepisy dają możliwość delegowania do 12 miesięcy (z możliwością przedłużenia o dodatkowe pół roku); wymagają też, by pracownik delegowany otrzymywał nie tylko pensję minimalną kraju przyjmującego, ale też wszystkie inne dodatki socjalne, jakie przewidziano w danym sektorze w kraju przyjmującym. Jest to niekorzystne dla firm z państw o niższych kosztach. W sporze po stronie PE i Rady UE opowiedziały się Niemcy, Francja, Holandia i Szwecja, a także Komisja Europejska. Prawnicy PE przekonywali podczas rozprawy na początku marca, że przepisy służą tak naprawdę swobodzie świadczenia usług, bo regulacje, do których muszą się stosować firmy, stają się jasne i przewidywalne.