Z obrazem sytuacji w Iraku odmalowanym przez Amerykanów nie zgadza się jednak większość komentatorów. Wybory, parlament, obalenie i sąd nad wieloletnim dyktatorem - nawet w oczach Zachodu te sukcesy rodzącej się irackiej demokracji bledną w obliczu ogromu kosztów, zniszczeń i śmierci, jakie każdej ze stron przyniosła ta wojna. W trzecią rocznicę ataku na Irak prasa na całym świecie krytykuje Amerykę, która ich zdaniem stworzyła terrorystyczne zagłębie w Zatoce. Irak jak Wietnam "Trzyletnią wojną w Iraku, bez perspektyw na szybkie jej zakończenie, Ameryka stworzyła sobie środkowowschodnie bagno, które paradoksalnie jest idealnym środowiskiem dla rozwoju bakcyla terroryzmu, który rozprzestrzenia się po całym świecie" - pisze australijska gazeta "Sydeney Morning Herald". W tej opinii nie są odosobnieni. Do wiosny 2006 roku - przypomina dziennikarz BBC Paul Reynolds - Irak miał stać się pokojową i stabilną demokracją, przykładem dla dyktatur i reżimów autorytarnych na Bliskim Wschodzie. Inwazja miała być tylko wspomnieniem. Tymczasem coraz więcej komentatorów nie może się powstrzymać od porównywania sytuacji w Bagdadzie w 2006 roku do położenia amerykańskich wojsk z czasów wojny w Wietnamie. Jednak administracja Busha twardo obstaje przy swoim i nie planuje wycofania z Iraku. "Wycofanie się z tego kraju byłoby porównywalne z przekazaniem władzy nazistom po zwycięstwie aliantów w II wojnie światowe" - pisze w dzienniku "The Washington Post" amerykański sekretarz obrony Donald Rumsfeld. "Trzy lata wojny w Iraku" - zobacz galerię zdjęć Pompowanie miliardów Koalicja wielonarodowa utrzymuje w Iraku 156 tysięcy żołnierzy, w tym 133 tysięcy z USA, choć początkowy plan przewidywał, że już we wrześniu 2003 roku wystarczy 30-tysięczny kontyngent amerykański. Miesięcznie Pentagon wydaje na wojnę w Iraku 6 mld dolarów. Irak miał po dwóch latach finansować znaczną część kosztów odbudowy dzięki wpływom z eksportu ropy naftowej. Irackie zasoby ropy są ogromne, ustępują tylko saudyjskim. Jednak ataki rebeliantów sprawiły, że wydobycie ropy jest dziś mniejsze niż przed wojną. - Dobrą metaforą dzisiejszego Iraku jest ziemia brocząca krwią a nie ropą - uważa amerykański historyk Juan Cole z Uniwersytetu Michigan. Od 20 marca 2003 r. zginęło co najmniej 35 tysięcy Irakijczyków oraz 2500 żołnierzy amerykańskich i sojuszniczych, w tym 17 polskich. Mieszkańcy stolicy i prowincji sunnickich żyją w strachu przed zamachami bombowymi i porwaniem, a od niedawna także przed śmiercią z rąk bojówkarzy religijnych: sunnickich lub szyickich. "Nie" dla wojny - zobacz galerię zdjęć Wojna domowa Po zniszczeniu przez sunnickich ekstremistów 22 lutego szyickiego sanktuarium w Samarze pojawiło się nad Irakiem widmo wojny domowej. Powodem jest brak kompromisu politycznego między szyicką większością i arabską mniejszością sunnicką - dwiema społecznościami, które po upadku Saddama doświadczyły dramatycznej odmiany losu. Będący w mniejszości sunnici, którzy za czasów Husajna sprawowali władzę zostali zepchnięci na margines w parlamencie zdominowanym przez większość szyicka, z którą wcześniej się nie liczono. Ameryka przyznaje, że sytuacja jest trudna, ale nie uważa, że w Iraku panuje wojna domowa. - Każdego dnia w kraju ginie przeciętnie 50-60 ludzi, jeśli nie więcej - powiedział w niedzielę były premier Iraku Ijad Alawi. - Jeśli to nie jest wojna domowa, jeden Bóg wie, co to jest wojna domowa. Saddam nie był zły Zachód odtrąbił obalenie reżimu Husajna i zapowiedział, że z chwilą ujęcia dyktatora dla Iraku rozpoczął się nowy rozdział. Irakijczycy jednak z coraz większym niepokojem patrzą w przyszłość. Rządy Saddama Husajna wspominają jako czasy spokoju i pomyślności. - Nie było problemów z kupnem benzyny, były dostawy gazu. Czuliśmy się bardziej bezpiecznie - to podstawowa różnica. Teraz mamy godzinę policyjną, każdego dnia rząd wymyśla jakieś nowe ograniczenia, a bomby wybuchają - mówi taksówkarz z Bagdadu. Zmiany nierealne Amerykańska specjalistka od Iraku Heather Coyne, która od 2003 roku przebywała w Bagdadzie, powiedziała niedawno, że "nie przewiduje żadnej istotnej poprawy w ciągu najbliższych dwóch do trzech lat". Coyne, której opinię przytacza londyński "Financial Times", dodała, że podziały na tle wyznaniowo-politycznym są tak głębokie, iż przełamanie ich "wymaga całego pokolenia i powolnej budowy społeczeństwa obywatelskiego". W Waszyngtonie korespondent RMF Jan Mikruta rozmawiał z filozofem Michaelem Walzerem o statusie irackiej wojny: