Dr Masri jest chirurgiem rezydentem w szpitalu Al-Shifa, który jest wspierany przez organizację charytatywną Syrian American Medical Society (SAMS). Bezpośrednio po katastrofie przyjął ponad 200 pacjentów. Trzęsienie ziemi. "Szpitale w Syrii nie są na to przygotowane" Lekarz zajmował się m.in. 18-miesięcznym chłopcem. Po badaniach okazało się, że z dzieckiem jest wszystko w porządku. - Nagle zobaczyłem, jak jego ojciec podbiegł i go przytula, płacząc - relacjonował medyk w rozmowie z BBC. - Mężczyzna powiedział, że chłopiec to jedyne dziecko z jego rodziny, które ocalało. Reszta leżała martwa na korytarzu - dodał. - Nigdy nie wyobrażałem sobie, że trzęsienie ziemi może spowodować tak duże szkody i doprowadzić do takiej liczby pacjentów - tłumaczył lekarz. Ocenił, że szpitale w Syrii nie są przygotowane na takie katastrofy. Dr Masri powiedział, że część pacjentów, która trafiła do jego placówki, początkowo wyglądała na lekko rannych, później jednak okazywało się, że np. konieczna jest amputacja którejś z kończyn. - Najgorsze jest być lekarzem w takich okolicznościach. Kiedy nie można uratować pacjenta ani złagodzić czyjegoś bólu. To najgorsze, co można poczuć - dodał. Lekarz: Patrzyłem, czy wśród pacjentów nie ma mojej rodziny Lekarz martwił się nie tylko o pacjentów, ale także o swoich bliskich. Początkowo nie miał z nimi kontaktu z powodu braku prądu i dostępu do internetu. - Patrzyliśmy na pacjentów dwojgiem oczu - jednym, aby ocenić ich obrażenia, a drugim, aby zobaczyć, czy pacjent jest przypadkiem członkiem twojej rodziny - dodał. Dopiero po kilku godzinach do szpitala zdołał dotrzeć jego brat, by poinformować, że z rodziną lekarza wszystko jest w porządku.