"Die Welt" pisze: "Kijów stoi przed niemożliwym do rozwiązania dylematem, jak ma zareagować na sterowane przez Rosję prowokacje na wschodzie Ukrainy. Z jednej strony kijowski rząd nie chce aż tak ułatwić sprawy Rosjanom, jak odbyło się to w przypadku Krymu. Z drugiej strony musi postępować bardzo ostrożnie, by nie dostarczyć Rosji żadnego powodu do wysłania wojska w obronie 'rosyjskich Ukraińców'. Jest to chodzenie po linie, które byłoby problematyczne dla każdego kraju i które jeszcze bardziej komplikuje sytuacja kijowskiego rządu. W trakcie zbliżających się rozmów ws. Ukrainy Putin będzie próbował wykorzystać swoją obecną przewagę i ugrać maksymalne, polityczne korzyści. Zrównoważenie tego uda się tylko wtedy, gdy Zachód będzie występował z większą determinacją niż dotychczas". Stołeczny "Tagesspiegel" uważa, że "w zasadzie chodzi tu o poważny konflikt na tle kulturowo-moralnym: czy wolno oddać granice Europy jako łup terytorialnym grabieżcom. Czy myślenie w kategoriach nacjonalistycznych może wziąć górę nad państwową suwerennością? Czy chcemy, żeby w Europie powstała koalicja z prawicowo-populistycznych ruchów (z kilkoma lewakami) i rosyjskich konserwatywno-autorytarnych ideologów ekspansjonizmu? Rosja będzie szła z Putinem swoją drogą. Zewnętrzne próby skierowania tej pary w jakimś innym kierunku są prawie niemożliwe. Ale nic nie przeszkadza Zachodowi, by sam też ruszył swoją drogą - w duchu nowej solidarności, świadom tego, jak jest ona krucha, ufając w swoją siłę, unoszony przez swoje wartości". "Die Zeit" przypomina, że "szef niemieckiej dyplomacji Steinmeier ostrzega, że 'rozmiękczenie zasady terytorialnej nienaruszalności' na rzecz ‘roszczonego sobie prawa narodów do samostanowienia' mogłoby stać się niebezpieczne dla samej wielonarodowościowej Rosji. Kiedy Ukraina padnie, Rosja będzie miała najwięcej do stracenia. Czy taka właśnie jest logika Putina? Aktualnie wygląda na to, że wolałby on zdaje się Ukrainę w rozsypce niż Ukrainę zwróconą w stronę Zachodu. Nikt, ze Steinmeierem włącznie, nie wie, jak daleko gotów jest jeszcze posunąć się Putin. Ale on doskonale wie, czego Zachód nie zrobi: nie sięgnie po środki militarne". "Frankfurter Allgemeine Zeitung" twierdzi, że "rząd w Kijowie musi koniecznie coś zrobić z separatystami i być może już zbyt długo to odwlekał. Jeżeli teraz niczego nie przedsięweźmie, utraci wszelki autorytet - zarówno u swych własnych zwolenników (także na wschodzie kraju), u policjantów i innych funkcjonariuszy państwowych, którzy jeszcze się wahają, na którą stronę przejść, i u tej części narodu, która tylko pragnie spokoju i stabilizacji. Pomysł tymczasowego prezydenta Turczynowa, by w dniu wyborów prezydenckich przeprowadzić również referendum ws. federalizmu Ukrainy mógłby być dobrym rozwiązaniem politycznym. Wątpliwe jest jednak, czy Moskwa do tego dopuści. Nawet na wschodzie Ukrainy prorosyjskie siły mogłyby tylko wtedy być pewne swej przewagi, jeżeli głosowanie odbyłoby się rosyjskimi metodami". "Angela Merkel wskazała palcem na Putina jako winnego" - pisze z kolei "Schwaebische Zeitung" i pyta: "Jakie opcje jeszcze pozostały? Zapomnieć o Putinie i liczyć na rozsądek! Kto nie chce wojny, ten musi wierzyć, że Putin ze swym imperializmem kiedyś załatwi się sam. Do tego czasu trzeba z nim często i regularnie rozmawiać, żeby miał uczucie, że jeszcze ma jakieś znaczenie na międzynarodowej scenie. Obama i Merkel powinni możliwie jak najczęściej rozmawiać z nim przez telefon. Tylko nie wolno się niczego po tych rozmowach spodziewać. Do czasu, gdy Rosja się nie zreformuje - i miejmy nadzieję jeszcze nie imploduje - Zachód i Ukraina powinny uzbroić się w cierpliwość". Małgorzata Matzke red. odp. Bartosz Dudek, Redakcja Polska Deutsche Welle