Codziennie do Berlina przybywa około 200 uchodźców. W niewielkim przygranicznym Eisenhüttenstadt w Brandenburgii jest to dziennie około 100 osób. W ośrodkach recepcyjnych, jak ten na dawnym lotnisku Tegel w Berlinie, migranci powinni przebywać jedynie przez krótki czas, a potem trafić do kwater w mieście. Ale mieszkań brakuje. Niektórzy azylanci utknęli tu już ponad rok temu. To, co miało służyć jako centrum przylotów, zamieniło się w małe miasteczko. Obecnie mieszka tam cztery tys. osób i trwa rozbudowa placówki. Władze Berlina rozważają rozbudowę do nawet ośmiu tys. miejsc. To, co na większą skalę można zaobserwować w Berlinie, ma wpływ na miasta i społeczności w całych Niemczech. W tym roku do października złożono już około 220 tys. wniosków o azyl. W Niemczech mieszka także około miliona uchodźców z Ukrainy. Większość z nich radzi sobie w Niemczech i wynajmuje mieszkania prywatnie, ale na dłuższą metę nie zawsze to działa. Coraz więcej Ukraińców zgłasza się do władz, aby uzyskać wsparcie w zakwaterowaniu. Kryzys uchodźczy: Gminy w trybie awaryjnym W całym kraju wielu burmistrzów i inne organy samorządowe nie wiedzą już, gdzie mają zakwaterować uchodźców przydzielanych im na podstawie stałego klucza podziału. Jednak nie wszędzie sytuacja jest taka sama. Pokazuje to badanie, które organizacja Mediendienst Integration przeprowadziła w październiku wspólnie z badaczami migracji z Uniwersytetu w Hildesheim. Zgodnie z tym prawie 60 proc. ankietowanych gmin określiło sytuację wokół azylantów jako "trudną, ale (nadal) możliwą do opanowania". Z kolei 40 proc. zgłasza "przeciążenie" lub według własnej oceny już działa "w trybie awaryjnym". W badaniu wzięło udział 600 z około 11 tys. niemieckich gmin. Badanie nie jest reprezentatywne - zastrzega badacz z uczelni w Hildesheim Boris Kühn - ponieważ nie wszyscy pytani burmistrzowie i sołtysi odpowiedzieli. - Ale liczby te zdecydowanie pozwalają na szeroką, ogólnokrajową ocenę sytuacji - zauważa. Brakuje nie tylko mieszkań Badaczy interesowały przede wszystkim przyczyny odczuwanego przez samorządy przeciążenia. Przedstawicieli gmin wskazali na brak możliwości zakwaterowania imigrantów, brak miejsc w przedszkolach, a także na braki w kadrze administracyjnej do obsługi azylantów. Około jedna trzecia gmin, które udzieliły odpowiedzi, te właśnie obszary wskazuje jako "przeciążone, działające w trybie awaryjnym". Rzadziej, ale też licznie, jako wymagające wsparcia wymieniano inne obszary: szkoły, kursy językowe, usługi doradcze i w ogóle "integrację". Jednak gminy nie są przeciążone, jeśli uchodźcy mogą być jeszcze kwaterowani w placówkach zakwaterowania awaryjnego lub masowego. - Administracja i opieka nad wieloma małymi jednostkami mieszkalnymi również mogą być bardzo czasochłonne, a jeśli gmina cierpi na brak personelu, może to oczywiście wywoływać silną presję lub przeciążenia - mówi Kühn. Politycy czują presję Prawie połowa gmin korzysta obecnie z zakwaterowania awaryjnego, zwłaszcza z kontenerów. Sale sportowe są zajęte w sześciu procentach. Co zauważyli badacze: ocena własnej sytuacji zależy także od tego, kto wypełnił ankietę. Burmistrzowie czy starostowie, czyli osoby odpowiedzialne politycznie, oceniają sytuację raczej negatywnie: 53 proc. z nich postrzega własną gminę jako już "przeciążoną". Wśród pracowników działów specjalistycznych dotyczyło to jedynie 37,5 proc. Miriam Marnich z Niemieckiego Związku Miast i Gmin przypisuje to rosnącemu niezadowoleniu społeczeństwa z polityki migracyjnej, które odbija się przede wszystkim właśnie na politykach. Jak zauważa, obywatele mają wątpliwości, "czy państwo jest w stanie jeszcze sprostać temu zadaniu". Tę atmosferę czuć wszędzie. - W wielu gminach integracja nie jest już możliwa ze względu na wyczerpanie zasobów. Kadrowych, ale także możliwości przyjęcia - mówi Marnich. Trzy postulaty samorządów Jeśli chodzi o działania zaradcze i swoje oczekiwania wobec rządu, badani najczęściej wymieniali trzy obszary: po pierwsze, ograniczenie imigracji do Niemiec i tym samym zmniejszenie (lub brak) przydziałów dla własnej gminy. Po drugie, więcej pieniędzy od rządów federalnego i landowych, aby móc sprostać zadaniom na miejscu, zapewniając jednocześnie niezawodne, długoterminowe finansowanie. Czytaj też: Niemcy mają problem z migracją. "Musimy ograniczyć napływ przybyszów" Po trzecie, wsparcie w zakresie zakwaterowania i zapewnienia ubiegającym się o azyl i uchodźcom przestrzeni życiowej. W szczególności wspominano o uproszczeniu przepisów prawnych, większej odpowiedzialności za zakwaterowanie azylantów na szczeblu federalnym i landowym, ale także o rozwoju budownictwa socjalnego. Deportacje: Niewiele można zyskać Prawie jedna piąta przedstawicieli gmin, którzy wzięli udział w badaniu, widzi konieczność częstszych deportacji. - Biorąc pod uwagę, jak istotna jest obecnie ta kwestia w polityce federalnej i landowej, to niewiele - twierdzi Kühn. Badacz z Uniwersytetu w Hildesheim wyjaśnia też, że jedynie niewielka część przyjmowanych przebywa w Niemczech na podstawie pobytu tolerowanego lub jest prawnie zobowiązana do opuszczenia kraju. - Oznacza to, że w ten sposób niewiele można zyskać, jeśli chodzi o liczby - mówi ekspert. Oprócz usprawnienia deportacji (projekt w tej sprawie przyjął już rząd) politycy dyskutują obecnie o ograniczeniu świadczeń dla uchodźców i wypłacaniu im mniejszej ilości gotówki lub niewypłacaniu jej wcale. Badacze migracji oceniają te plany krytycznie. - Świadczenia w naturze zostały wypróbowane już w latach 90. XX w., w 2015 roku i wielokrotnie okazywało się, że są po prostu niepraktyczne - mówi Niklas Hader z Niemieckiego Centrum Badań nad Integracją i Migracjami w Berlinie. Karta płatnicza zamiast gotówki Prawo od dawna umożliwia zapewnienie uchodźcom w pierwszej kolejności świadczeń rzeczowych. Landy i gminy nie robią tego, ponieważ byłoby to znacznie bardziej skomplikowane niż wypłacanie gotówki. Osoby mieszkające w ośrodkach recepcyjnych i tak otrzymują jedynie kieszonkowe w wysokości do 150 euro, ponieważ placówki zapewniają im opiekę i zakwaterowanie. Kieszonkowe jest zapisane w konstytucji. - Wszyscy wiemy również, że jeśli naprawdę się chce, można oczywiście zamienić środki z karty debetowej na gotówkę - mówi Harder. Przejście na karty płatnicze, o którym obecnie się dyskutuje, to jedynie "drobna korekta" obecnego stanu - twierdzi Miriam Marnich z Niemieckiego Związku Miast i Gmin. - Jeśli przejdziemy wyłącznie na świadczenia w naturze, nie oznacza to, że do Niemiec będzie przyjeżdżać mniej osób - uważa.