Trump złożył deklarację podczas rozmowy telefonicznej z prezydentem Francji Emmanuelem Macronem. Według opublikowanego komunikatu, obaj prezydencji przedyskutowali sytuację w Syrii, potwierdzając zaangażowanie ich krajów na rzecz zniszczenia tzw. Państwa Islamskiego (IS), a także plany "zdecydowanego, konsekwentnego i skoordynowanego wycofania wojsk USA" z tego kraju. Trump i Macron zgodzili się też, że "jakiekolwiek dalsze stosowanie broni chemicznej w Syrii nie może być tolerowane". "Opuścimy Syrię w odpowiednim tempie, kontynuując walkę z IS i zapewniając, że będzie to konieczne i rozsądne dla wszystkich" - napisał później amerykański prezydent na Twitterze. Burza po nagłym oświadczeniu Trumpa Nagłe oświadczenie Trumpa z 19 grudnia, że zamierza wycofać z Syrii ok. 2 tys. znajdujących się tam żołnierzy USA walczących z IS, ponieważ "zostało ono już pokonane", wywołało duże zaniepokojenie nie tylko sojuszników, ale także w Waszyngtonie i stało się jedną z przyczyn rezygnacji sekretarza obrony Jima Mattisa. Jak zauważa Reuter, w ostatnich dniach członkowie administracji USA zaczęli "naciskać na hamulce" dając jasno do zrozumienia, że wycofanie nie nastąpi szybko. Sam Trump powiedział w ubiegłym tygodniu, że proces wycofywania wojsk będzie przebiegał powoli, "przez pewien czas". W ubiegłą niedzielę doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton dodał nowy warunek, oświadczając, że najpierw Turcja musi wyrazić zgodę na ochronę kurdyjskich sojuszników USA, którzy walnie przyczynili się do zadania IS dotkliwych porażek. Rzeczniczka Białego Domu Mercedes Schlapp przekonywała w poniedziałek w telewizji Fox News, że "prezydent nie zmienił swojego stanowiska, bowiem jego pierwszoplanowym celem jest zapewnienie bezpieczeństwa naszych żołnierzy, a także sojuszników". "Proces wycofywania wojsk wymaga czasu, ponieważ chcemy zapewnić, aby ta operacja była bezpieczna" - dodała.