Według najnowszego sondażu telewizji CNN, gdyby wybory odbyły się we wtorek, Trump otrzymałby 45 proc. głosów, a kandydatka Partii Demokratycznej 43 proc. Pozostałe głosy przypadłyby w udziale kandydatowi Libertarianów Gary'emu Johnsonowi oraz Jill Stein z Partii Zielonych. Sondaż przeprowadzono na próbie tzw. prawdopodobnych wyborców, czyli osób deklarujących chęć głosowania w listopadzie. Frekwencja w wyborach prezydenckich w USA zwykle nie przekracza 60 proc.; w poprzednich wyniosła 53 proc. Podobny wynik przyniósł sondaż Reuters/Ipsos - Trump pokonałby Clinton w stosunku 40 do 39 proc. (reszta jest niezdecydowana lub popiera Johnsona albo Stein). Różnica między obu kandydatami jest minimalna, mieści się w granicach błędu statystycznego. W sierpniu w sondażach przeprowadzonych przez te same ośrodki badania opinii Clinton miała nad Trumpem dość zdecydowaną przewagę wynoszącą 8-10 punktów procentowych. We wtorek 88 emerytowanych generałów ogłosiło list otwarty, w którym poparli Trumpa. Kandydat GOP - jak piszą - może wprowadzić "od dawna potrzebne zmiany w stanie naszego bezpieczeństwa narodowego". Wojskowi ci, przeważnie znani z prawicowych poglądów, oceniają, że armia USA jest zbyt osłabiona, by skutecznie stawić czoło wszystkim zagrożeniom, i na prezydenta trzeba wybrać kogoś, kto - w przeciwieństwie do Hillary Clinton - "nie jest za to współodpowiedzialny". Grupa wyrażająca poparcie dla Trumpa stanowi niewielki odsetek wśród tysięcy emerytowanych generałów armii USA. Wielu z nich publicznie zadeklarowało się po stronie Clinton. Spadek notowań kandydatki Demokratów komentatorzy tłumaczą jej problemami z prywatnym serwerem mejlowym, którego, wbrew wewnętrznym przepisom i zaleceniom, używała podczas pracy w Departamencie Stanu do prowadzenia służbowej korespondencji. Część tych mejli zawierała poufne informacje, tymczasem prywatne serwery są bardziej narażone na ataki hakerów. Ostatnio FBI, które prowadzi śledztwo w tej sprawie, ujawniło stenogram przesłuchania Clinton na ten temat. W sierpniu w mediach pojawiły się też nowe doniesienia na temat fundacji charytatywnej Billa, Hillary i Chelsea Clintonów, której darczyńcy - rządy obcych państw i wielkie korporacje - wpłacali ogromne kwoty na jej konto w czasie, gdy Clinton była sekretarzem stanu. Stwarzało to sytuację konfliktu interesów i budziło podejrzenia, że darowizny są formą łapówki przynajmniej za dostęp do szefowej dyplomacji Stanów Zjednoczonych. Wielomilionowe datki płynęły do fundacji także później, gdy było już wiadomo, że Hillary Clinton może zostać prezydentem USA. Clinton początkowo udzielała wykrętnych wyjaśnień w tej sprawie i dopiero po wielu miesiącach przyznała się do błędu, starając się go bagatelizować. Media wielokrotnie przyłapały ją na mijaniu się z prawdą. Ponad 60 proc. Amerykanów uważa ją za osobę nieuczciwą - wynika z sondaży. Tymczasem Trump, po serii gaf i szokujących wypowiedzi w lipcu i na początku sierpnia, w ostatnich trzech tygodniach stonował retorykę, a nawet wyraził żal, że "sprawił ból" niektórym osobom i grupom społecznym. Starał się też zatrzeć swój wizerunek ksenofoba i rasisty - po raz pierwszy odwiedził kościół afroamerykański i dał do zrozumienia, że złagodzi swoje twarde stanowisko w sprawie nielegalnej imigracji. W tej ostatniej kwestii udzielał jednak sprzecznych wyjaśnień, a po twardym przemówieniu w Phoenix w stanie Arizona stracił poparcie części działaczy latynoskich. Mimo strat w sondażach poparcia w całym kraju Clinton wciąż prowadzi w większości tzw. wahających się stanów (swing states), takich jak Pensylwania, Michigan, Floryda i Ohio. "Czy nie byłoby miło, gdybyśmy dobrze żyli z Rosją?" Trump opowiedział się również za współpracą z Rosją w walce z Państwem Islamskim. Kandydat Republikanów na prezydenta atakował Hillary Clinton jako współodpowiedzialną za to, co uważa za porażki polityki prezydenta Baracka Obamy na Bliskim Wschodzie. "Putin patrzy na Hillary i się śmieje... Tymczasem Rosja rozumie zagrożenie ze strony Państwa Islamskiego. Czy nie byłoby miło, gdybyśmy dobrze żyli z Rosją i współpracowali z nią w walce z ISIS?" - powiedział Trump na spotkaniu z wyborcami w Virginia Beach w stanie Wirginia, które było poświęcone sprawom międzynarodowym. "Hillary mówi twardo (na temat Rosji - PAP), ale potem się wycofuje" - dodał. Kandydat GOP ostro krytykował Obamę za ewakuację wszystkich wojsk z Iraku, co - jak przypomniał - ułatwiło islamistom opanowanie północnej części terytorium tego kraju i ustanowienie Państwa Islamskiego. "Powinniśmy tam pozostawić niewielkie siły. A teraz Państwo Islamskie się szybko rozszerza" - powiedział. W rzeczywistości Państwo Islamskie poniosło ostatnio straty terytorialne w Iraku, a także w Syrii, gdzie w walce z koalicją z udziałem Turcji zostało odcięte od granicy z tym krajem - przez którą przechodzili nowo zwerbowani bojownicy, fundusze i broń. Trump atakował też porozumienie z Iranem o redukcji jego programu nuklearnego zawarte przez administrację Obamy. Prowadzące do niego negocjacje zaczęły się w czasie, gdy Clinton była sekretarzem stanu (2009-2013). Zdaniem Trumpa, który powtarza tu ocenę podzielaną przez wszystkich Republikanów, układ nic nie dał USA, natomiast wzmocnił Iran. "Obama i Hillary pozwolili, by Iran stawał się wielkim mocarstwem. Będą mieli broń nuklearną" - mówił republikański kandydat. "To układ, którego oszukańcza Hillary bardzo chciała. To był szczyt niekompetencji" - dodał. Na podstawie układu Iran zobowiązał się do częściowego zawieszenia swego programu nuklearnego, którego realizacja może mu umożliwić wyprodukowanie broni atomowej. W zamian uzyskał zniesienie sankcji ekonomicznych - co, zdaniem krytyków układu, pozwoli mu na dalsze zbrojenia i sponsorowanie terrorystów na całym Bliskim Wschodzie. Spotkanie w Virginia Beach prowadził emerytowany generał Michael T. Flynn, były dyrektor krajowego wywiadu, jeden z głównych stronników Trumpa wśród ekspertów ds. bezpieczeństwa narodowego. Jest on jednym z sygnatariuszy ogłoszonego we wtorek listu 88 emerytowanych generałów z deklaracją poparcia kandydata GOP. Według nich wymaga tego stan armii, która jest osłabiona wskutek polityki Obamy. Trump wypomniał też Clinton interwencję w Libii, która zakończyła się wojną domową w tym kraju i powstaniem kolejnego ogniska islamistycznego terroryzmu. Powiedział, że przynajmniej należało przejąć libijską ropę naftową - podobnie jak w Iraku. Skrytykował też Clinton za to, że chce przyjąć do USA więcej uchodźców z Bliskiego Wschodu. "Ona chce, żebyśmy ich lepiej potraktowali, niż naszych weteranów. My mamy wielkie serce, ale po prostu nie możemy wpuścić tych ludzi do naszego kraju" - powiedział. Tłumaczył, że mogą być wśród nich terroryści, gdyż np. w telefonach uchodźców znaleziono deklaracje poparcia dla Państwa Islamskiego. "Ja wolę, aby stworzyć (w Syrii - PAP) bezpieczne strefy dla ludności cywilnej" - dodał Trump. Zaznaczył jednak, że "koszty" tego powinni ponieść "inni", nie Ameryka. Nie sprecyzował, jakie koszty ma na myśli. Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski