Ostrożne oświadczenia prezydenta Baracka Obamy i sekretarz stanu Hillary Clinton, sygnalizujące stopniowe zwiększanie nacisków na Mubaraka, aby wstrzymał się z siłowym stłumieniem demonstracji, wskazują, że Waszyngton wciąż waha się z porzuceniem autokraty i poparciem sił protestu. W odróżnieniu od Tunezji i Jemenu Egipt ma kluczowe znaczenie dla polityki USA na Bliskim Wschodzie. Zawarty przez niego ponad 30 lat temu układ pokojowy z Izraelem pozwala utrzymywać "zimny pokój" w regionie. Pod władzą rządzącego od 1981 r. Mubaraka Egipt jest jednym z najbardziej lojalnych sojuszników USA na Bliskim Wschodzie. Cementem sojuszu jest hojna pomoc amerykańska dla Egiptu. Na samą pomoc wojskową przeznacza się 1,3 miliarda dolarów rocznie. Związek z Mubarakiem trudno jednak Waszyngtonowi pogodzić z głoszoną przez USA od dziesięcioleci ideologią demokracji i praw człowieka. Jak uważa znany ekspert z Brookings Institution, Bruce Riedel, wrzenie w krajach arabskich, rozpoczęte w Tunezji, kompletnie zaskoczyło administrację Obamy - po raz pierwszy doszło w tym regionie do pokojowej zmiany rządu po demonstracjach ulicznych. Administracja - zdaniem Riedela (który wypowiadał się dla "Washington Post") - obawia się destabilizacji w Egipcie w wyniku demonstracji. Nie jest bowiem jasne, kto przejmie władzę, gdyby Mubarak skapitulował, a w kraju nie ma żadnych tradycji demokratycznych. - Moim zdaniem demonstranci wygrają, jeśli wojsko nie zacznie do nich strzelać. Nikt jednak nie wie, kto przejmie rządy. Nie jest wszakże przypadkiem, że wszystko zaczęło się w piątek - dzień modlitw w świecie muzułmańskim - powiedział analityk telewizji Fox News, Alex Berenson. Po wahaniach demonstracje poparło Bractwo Muzułmańskie, najsilniejsza siła opozycyjna w Egipcie, zrzeszająca fundamentalistów islamskich. Działa ona w kraju półlegalnie. Komentatorzy amerykańscy przywołują analogiczne sytuacje, kiedy w wyniku rewolty społecznej w świecie w krajach muzułmańskim kontrolę przejmowały siły islamskiego ekstremizmu, sponsorujące następnie międzynarodowy terroryzm. Jak przypomniał w piątek "Wall Street Journal", rewolucja w Iranie przeciwko szachowi zakończyła się zwycięstwem i przejęciem władzy przez ajatollaha Chomeiniego, kiedy prezydent Carter cofnął poparcie dla szacha. Kiedy wybory w Algierii w 1992 r. zakończyły się zwycięstwem Muzułmańskiego Frontu Ocalenia, armia zorganizowała pucz i unieważniła wybory. Mubaraka popierali wszyscy kolejni prezydenci USA. Prezydent George W. Bush publicznie wzywał go jednak do demokratyzacji systemu, zgodnie ze swoją krucjatą "szerzenia wolności" na świecie. Obama zmienił tę politykę - zaprzestał głośnego upominania egipskiego prezydenta i celowo wygłosił w Kairze w 2009 r. przemówienie do muzułmanów na świecie. Napięcia w stosunkach egipsko-amerykańskich zelżały. Wielu publicystów w USA, z Jacksonem Diehlem z "Washington Post" na czele, ostro krytykowało jednak Obamę, że w imię realpolitik pomija milczeniem i nie udziela poparcia demokratycznej opozycji w Egipcie.