Sobotnie krótkie deszcze nie pomogły w gaszeniu, ale i tak ułatwiły pracę strażakom, schładzając powietrze. Przez cały dzień z uwagi na niski pułap chmur działań nie podjęły samoloty gaśnicze z Czech i Szwecji. W gaszeniu pożaru uczestniczyły za to śmigłowce. Dla załogi polskiego Black Hawka był to ostatni dzień misji w Czechach - poinformowała Komenda Główna Państwowej Straży Pożarnej w Warszawie. Polscy policjanci i strażacy wylecieli we wtorek po południu z Warszawy policyjnym śmigłowcem S-70i Black Hawk. Maszyna jest wyposażona w specjalny zbiornik na wodę - tzw. bambi bucket o pojemności około 3 tys. litrów. Skomplikowana akcja gaśnicza trwa Strażakom w niektórych miejscach udało się zlikwidować skupiska ognia, ale nie udało im się zmniejszyć całkowitego obszaru trawionego ogniem, który obejmuje nadal powierzchnię wynoszącą około dwóch na pięć kilometrów. Wiele miejsc jest wciąż niedostępnych dla sprzętu gaśniczego, problematyczne jest dotarcie do popularnego Wąwozu Edmunda czy w okolice granicy czesko-niemieckiej. Strażacy nie wykluczają, że w niektórych miejscach wciąż płoną drzewa i krzewy. W mocno zadymionych miejscach trudno jest to ocenić. Na miejscu jest 750 strażaków ściągniętych z całych Czech. Od początku akcji 35 z nich odniosło obrażenia, w tym ośmiu w sobotę. Do szpitala przetransportowano strażaka, na którego spadło drzewo, a dwie inne osoby zostały poszkodowane przy zderzeniu cysterny z przyczepą. Pożar w parku narodowym, który zauważono w minioną niedzielę, szybko objął obszar o powierzchni ponad 1000 hektarów, w tym trudno dostępne tereny. W sobotę znacznie zwiększono liczbę interweniujących strażaków - było ich 755, w tym 420 ochotników.