Irlandia, która jest jedynym krajem wśród 27 państw UE, gdzie konstytucja wymaga przeprowadzenia referendum w sprawie nowego unijnego traktatu, zgodziła się pod presją partnerów z UE na ponowne głosowanie. Irlandczycy odrzucili bowiem Traktat z Lizbony, będący już drugą - po porażce eurokonstytucji - próbą zreformowania instytucji rozszerzonej UE. 18 miesięcy po porażce pierwszego głosowania z 12 czerwca 2008 roku, w którym przeciwnicy traktatu uzyskali 53,4 proc. głosów, sondaże dają obecnie około 55-procentowe poparcie zwolennikom Traktatu z Lizbony. "Dziś niemożliwe jest przewidzieć wynik, wciąż może być negatywny" - ostrzegł jednak w rozmowie z PAP irlandzki politolog Hugo Brady, wskazując na skrajną niepopularność irlandzkiego rządu oraz chwiejne w czasach recesji nastroje społeczne. Według sondaży 27 proc. Irlandczyków jest przeciwko traktatowi, a ich główna argumentacja brzmi: "Już raz głosowaliśmy, Unia nie respektuje naszej demokratycznej decyzji". Wciąż blisko 20 proc. jest niezdecydowanych i jeśli zostaną w domu, to pomogą wygrać zwolennikom, gdyż referendum będzie ważne bez względu na frekwencję. W zamian za zgodę na drugie referendum, rząd w Dublinie uzyskał od partnerów w UE prawne gwarancje, że Traktat z Lizbony nie będzie wchodził w irlandzkie kompetencje dotyczące zakazu aborcji, neutralności kraju czy polityki podatkowej. Przede wszystkim jednak partnerzy obiecali, że w przypadku wejścia w życie Traktatu z Lizbony Irlandia utrzyma w Komisji Europejskiej swego komisarza, bo utrzymana zostanie zasada jeden kraj - jeden komisarz, wbrew planom, co do redukcji ich liczby. - Ludzie są uspokojeni tymi gwarancjami. Moim zdaniem mają one największe znaczenie w przekonaniu tych, którzy rok temu głosowali przeciw - powiedział irlandzki eurodeputowany z opozycyjnej Partii Pracy, Proinsias De Rossa. Ale eksperci są zgodni, że najważniejszy czynnik, który może wpłynąć na zmianę postawy wcześniej przeciwnych traktatowi Irlandczyków, to kryzys finansowy i gospodarczy, w którym pogrążył się "celtycki tygrys". Kryzys udowodnił, że bez pomocy UE i przede wszystkim Europejskiego Banku Centralnego, który zasilił irlandzkie banki 120 mld euro, Irlandia by sobie nie poradziła. Wielu wyborców obawia się, że Irlandia może negatywnie odczuć "konfrontację z UE" i dlatego zamierzają poprzeć Traktat z Lizbony. - Dziś Irlandia jest w innej sytuacji gospodarczej niż 18 miesięcy temu i kryzys się jeszcze nie ujawnił. Ludzie to odczuwają. Panuje zdecydowanie większy stopień realizmu wraz z przekonaniem, że musimy być częścią UE - ocenia De Rossa. W kampanię popierającą Traktat z Lizbony zaangażowały się wszystkie partie polityczne Irlandii, z wyjątkiem nacjonalistycznej Sinn Fein, większość związków zawodowych, organizacji rolniczych, przemysłowych, pozarządowych, a także biznesowych. - Irlandzki biznes tak jak i w ubiegłym roku jest za Traktatem z Lizbony - powiedziała Heidi Lougheed z konfederacji irlandzkiego biznesu IBEC. Ponad 30 irlandzkich firm założyło w celach kampanii na "tak" specjalną organizację "Biznes dla Europy", a firmy Intel czy Ryanair przekazały na ten cel ok. 1 mln euro. Uczestnicy kampanii na "nie" to - jak zauważa Brady - "barwna mieszanka katolickich konserwatystów, niereformowalnych nacjonalistów i skrajnej lewicy", zrzeszonych w różnych organizacjach. Oficjalnie Kościół katolicki zajął stanowisko neutralne, pozostawiając wiernym decyzję zgodną z ich sumieniem. Natomiast aktywiści z antyaborcyjnej organizacji COIR oraz Sojuszu na rzecz Pokoju i Neutralności (PANA) pozostali na swoich stanowiskach, nie przekonani prawnymi gwarancjami. Ci drudzy straszą militaryzacją UE i Irlandii, mimo deklaracji Brukseli, że Traktat z Lizbony w niczym nie zagraża neutralności kraju. - Gwarancje są bez znaczenia, bo nie zmieniły treści samego traktatu. A my jesteśmy zmuszeni do głosowania drugi raz w sprawie dokładnie tego samego traktatu. To nie do przyjęcia, bo jesteśmy suwerennym krajem, a nie czyimś wasalem - powiedział szef PANA Roger Cole. Jego zdaniem Traktat z Lizbony "przyspiesza proces militaryzacji Europy i niszczy irlandzką neutralność". - Nie można oczekiwać, że kraj, który był członkiem scentralizowanego i zmilitaryzowanego brytyjskiego imperium, będzie dziś uczestniczył w czymś podobnym, superpaństwie europejskim. UE powinna zajmować się handlem, a nie misjami obronnymi - powiedział. Przeciwnicy Traktatu z Lizbony straszą też wyborców, że zredukuje on minimalne wynagrodzenie do 1,84 euro za godzinę, co zdementowało większość ekspertów. Przede wszystkim jednak próbują przekonać wyborców, że głos na "nie", to głos sprzeciwu wobec rządu Briana Cowena i jego planów cięć w usługach publicznych i podwyżek podatków. Czteromilionowa Irlandia już po raz drugi wstrzymuje oddech liczącej 500 mln obywateli UE. Irlandczycy drugi raz głosują w sprawie Traktatu z Lizbony, tak samo jak w przypadku Traktatu z Nicei w 2004 roku, który przyjęli dopiero za drugim podejściem.