Rodzina wybrała się na wycieczkę do Parku Narodowego Big Bend w amerykańskim stanie Teksas. W wyprawie udział wzięło trzy osoby: młody chłopiec, jego 21-letni brat oraz 31-letni ojczym. Wycieczka zakończyła się tragedią. Nie żyją ojciec i syn Rodzina wędrowała jednym z wymagających szlaków w wyjątkowo upalną pogodę. W najcieplejszym momencie dnia termometry wskazywały 119 stopni Fahrenheita, co stanowi równowartość 48 stopni Celsjusza.Od pewnego momentu 14-latek coraz mocniej narzekał na złe samopoczucie. Jakiś czas potem chłopiec zemdlał i stracił przytomność. Ojciec zdecydował, że wróci do samochodu, by wezwać pomoc. W tym czasie 21-latek opiekował się nieprzytomnym bratem i próbował przenieść go bliżej początku szlaku.Służby ratunkowe i władze parku otrzymały zgłoszenie z prośbą o pomoc około godziny 18 - donosi CNN. Pomoc dotarła do chłopca półtorej godziny później. Niestety, przedstawiciele parku przekazali, że 14-latek już nie żył. Rodzinna tragedia w USA. Wszystko przez upał Pół godziny później nadeszła kolejna tragiczna wiadomość. Patrol parku i funkcjonariusze graniczni znaleźli rozbity samochód. Okazało się, że to pojazd należący do ojczyma, który wyruszył, by wezwać wsparcie. 31-latek również zmarł na miejscu.Po wszystkim służby wydały oświadczenie. Stwierdzono w nim, że szlak Marufo Vega, którym wędrowała rodzina, jest bardzo wymagający. "Brak wody i cienia sprawia, że ta trasa staje się w upalny, letni dzień wyjątkowo niebezpieczna" - napisano. Szlak ma około 21 kilometrów długości, a jego najwyższy punkt znajduje się 860 m nad poziomem morza. Portal gazety "New York Post" przekazał, że nazwiska ofiar nie zostały upublicznione. W sprawie trwa śledztwo. Brak informacji na temat stanu zdrowia 21-latka. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!