Magdalena Pernet, Interia: Jak na spekulacje, że Mołdawia może być kolejnym po Ukrainie celem Putina reagują władze kraju? - Mołdawscy liderzy, z którymi rozmawiałem, rząd, pani prezydent, przede wszystkim studzą emocje. Analizując w sposób wnikliwy sytuację w regionie, określają poziom bezpieczeństwa Mołdawii jako stabilny. Mołdawia jest krajem bardzo wrażliwym ze względu na swoje położenie, krajem wciśniętym między terytorium Unii Europejskiej i NATO oraz Ukrainę, gdzie toczy się brutalny konflikt zbrojny. Jako dyplomata pracujący w Mołdawii nie odczuwam jednak bezpośredniego zagrożenia atakiem rosyjskim na ten kraj. Nie widzę czytelnego celu wojskowo-politycznego Federacji Rosyjskiej w podbijaniu Mołdawii w chwili obecnej. Pamiętamy jednak, że mamy do czynienia z sytuacją wojenną. O ładzie międzynarodowym i regionalnym bezpieczeństwie decyduje sytuacja na polu walki. Ale przed 9 maja panowały raczej nieco inne nastroje? - Wielu analityków spekulowało, że 9 maja - Dzień Zwycięstwa - może być datą przełomową. Wieszczono wówczas spektakularny podbój Mołdawii przez Rosję lub co najmniej niepokoje społeczne. Jak wiemy, Mołdawia nie została wówczas przez nikogo najechana, nie wybuchła też wojna domowa. Zgodnie, bez większych prowokacji, celebrowano Dzień Zwycięstwa, który jest również w Mołdawii świętem państwowym oraz Dzień Europy. Jak na te spekulacje reagowali i reagują mieszkańcy Mołdawii? Pojawił się strach? Pakowanie walizek? - Absolutnie nie. Nie dostrzegłem żadnych oznak paniki w społeczeństwie. Społeczeństwo chce spokoju i pokoju. Nie pojawiły się żadne nerwowe reakcje, żadnej z grup etnicznych zamieszkujących ten kraj. A Polacy mieszkający w Mołdawii? - Obywateli polskich na terytorium Mołdawii jest niewielu, nowe okoliczności nie wpłynęły na gwałtowne powroty. Natomiast zdecydowanie odnotowaliśmy w ambasadzie zainteresowanie kwestią bezpieczeństwa. Pojawiają się pytania o ewentualne negatywne scenariusze. Rekomendacje Ministerstwa Spraw Zagranicznych są jednoznaczne: nie ma w tej chwili przeciwwskazań do odwiedzania Mołdawii. Ze względu na sytuację podczas podróżowania należy zachować ostrożność w całym regionie, zwłaszcza w kraju, który graniczy z teatrem działań wojennych. Natomiast, jeżeli chodzi o Naddniestrze, zalecamy powstrzymanie się od podróży, ze względu na wprowadzony przez tamtejsze tak zwane władze, podwyższony stopień zagrożenia. Pojawiają się natomiast informacje, że ludność zamieszkująca Naddniestrze ucieka za Dniestr, na terytorium kontrolowane przez mołdawskie władze konstytucyjne. - To prawda, w końcówce kwietnia zaobserwowano wzmożony ruch ludności Naddniestrza na terytorium kontrolowane przez władze w Kiszyniowie, ale to nie wynikało bezpośrednio z sytuacji wojennej na Ukrainie, było efektem - jak wszystko na to wskazuje - prowokacji, które miały miejsce w tym separatystycznym regionie. Różnie to było oceniane i opisywane przez władze naddniestrzańskie: jako ataki terrorystyczne czy też po prostu incydenty, po których wprowadzono podwyższony alert bezpieczeństwa, stan zagrożenia terrorystycznego na terytorium Naddniestrza. Tego typu sygnał od de facto sprawujących władzę liderów, zawsze powoduje ruchy ludności w kierunku bezpieczniejszym. To właśnie Naddniestrze jest wskazywane jako region, gdzie miałaby wkroczyć rosyjska armia i byłby to kolejny front walki z Ukrainą. - Rosjanie już tam są. Naddniestrze już jest rosyjską bazą. W dużej mierze bezprawnie, częściowo legalnie, jako rosyjski komponent sił pokojowych po wojnie lat dziewięćdziesiątych. Czy ta obecność może zostać wzmocniona? Wszystko zależy od sytuacji na froncie. Władze i służby Republiki Mołdawii muszą być przygotowane na różne warianty. Ale nie można powiedzieć, że sytuacja w Naddniestrzu jest spokojna. - Naddniestrze jest przedmiotem szczególnego zainteresowania i szczególnej troski ze strony Polski ze względu na sprawowane aktualnie przewodnictwo w OBWE. Dlatego stojący na czele organizacji minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau jedną z pierwszych wizyt w tym roku złożył w Kiszyniowie i w Naddniestrzu, a gdy pojawiły się niepokojące doniesienia o sytuacji bezpieczeństwa w Naddniestrzu, o prowokacjach, o wybuchach, niezwłocznie wysłał do Kiszyniowa i do tak zwanej stolicy Naddniestrza, Tyraspolu, swoich dwóch przedstawicieli, aby na miejscu zorientowali się, jak wygląda sytuacja i ostudzili emocje. Polskie przewodnictwo mocno wspiera kontynuację dialogu przez strony zaangażowane w proces uregulowania kwestii Naddniestrza. To uregulowanie się kiedykolwiek uda? - Te rozmowy są w impasie ze względu na kompozycję tak zwanego formatu negocjacyjnego 5 plus 2. "Piątkę" tworzą: Rosja, Ukraina, OBWE, USA oraz UE. Natomiast "dwójkę" stanowią Naddniestrze i Mołdawia. Mamy więc tu jako mediatorów Rosję i Ukrainę, aktualnie ze sobą wojujące. Nie należy jednak całkowicie przekreślać dalszego funkcjonowania mechanizmu 5+2, przyszłość może przynieść różne rozwiązania. Prezydent Sandu przyznaje, że Mołdawia nie ma armii gotowej do ewentualnej walki z Rosjanami. Co to oznacza? - Mołdawia konstytucyjnie zadeklarowała swoją neutralność i de facto nie ma zdolności obronnych. Ten kraj bardziej niż inwazji o klasycznym, kinetycznym charakterze zbrojnym, boi się zagrożenia hybrydowego ze względu na swoją wrażliwość gospodarczą, na postępujący kryzys gospodarczy, na rosnące ceny energii, na galopującą inflację, która do końca roku według prognoz może wynieść 27 procent. A takie wewnętrzne kryzysy bywają często brutalnie wykorzystywane przez siły zewnętrzne. Mówiąc obrazowo: bardziej niż wizja desantu i bombardowania, Mołdawian niepokoi wizja zakręcenia kurka i wyciągnięcia wtyczki. Dla mołdawskiej gospodarki nie lada wyzwaniem był też napływ uchodźców na początku wojny, mówiło się wręcz o kryzysie uchodźczym. Jak jest teraz? - Sytuacja jest całkowicie ustabilizowana. Ogromna część uchodźców chciała wyjechać jak najdalej od terytorium ogarniętego pożogą wojenną. Mołdawia dla wielu z nich była tylko krajem tranzytowym. Ale duża część uchodźców została w Mołdawii i jest - podobnie jak w Polsce - rozlokowana głównie w prywatnych domostwach. Mołdawianie otworzyli swoje serca, domy i kieszenie, nie angażując się w konflikt zbrojny wspomagają Ukraińców w wymiarze humanitarnym. Kraj nie angażuje się w konflikt, ale stanowisko rządzących wobec rosyjskiej agresji jest znane. W ubiegłym tygodniu władze Mołdawii ukarały dwie stacje telewizyjne za opublikowanie materiałów promujących symbol rosyjskiej inwazji na Ukrainę, za jaki od 20 kwietnia uznawana jest pomarańczowo-czarna wstążka św. Jerzego. - Wstęga św. Jerzego była przedmiotem ustawodawstwa mołdawskiego. W Republice Mołdawii używanie jakiejkolwiek symboliki wojennej - jak właśnie wstęga św. Jerzego czy litera "Z" - jest prawnie zakazane. Władze mołdawskie po ujawnieniu zbrodni wojennych w Buczy wprowadziły dzień żałoby narodowej. Republika Mołdawii przyłączyła się do wszystkich istotnych rezolucji i deklaracji ONZ i Rady Europy potępiających agresję. To dobrze ilustruje stosunek liderów mołdawskich do konfliktu. Mówimy o liderach, a co z nastrojami wśród obywateli? Proeuropejskość rośnie w siłę, bo w zachodzie społeczeństwo widzi gwarancję bezpieczeństwa, czy jednak postawa prozachodnia nie przoduje, żeby "się nie narażać, nie podpaść Rosji"? - Społeczeństwo jest naprawdę mocno podzielone, również w tej kwestii. Wedle wiarygodnych sondaży duża część społeczeństwa Republiki Mołdawii wskazuje zachód (m.in NATO oraz władze w Kijowie) jako winnych wybuchowi wojny. To przyczyny, a co można usłyszeć o samej wojnie od zwykłych ludzi na ulicy? - W całym kraju, w stolicy i na prowincji stale słyszę: niech to się skończy, chcemy pokoju. Proeuropejska jest na pewno aktualna władza, wybrana przecież przez obywateli. Rząd Mołdawii przekazał do Brukseli kwestionariusz z odpowiedziami dotyczącymi kandydatury tego kraju do UE. - Dla Mołdawii wniosek o członkostwo to nie jest ruch taktyczny tylko wybór cywilizacyjny. Obecny obóz rządzący wygrał wybory w sposób spektakularny, otrzymał silny mandat polityczny idąc do wyborów z hasłami walki z korupcją, reformowania państwa i integracji z Unią Europejską. Wybuch wojny przyspieszył pewne sprawy. Każdy kryzys jest pewną okazją. Polityka międzynarodowa przyspieszyła w sposób niezwykły. Nawet pod obecnymi rządami Unia Europejska tak, ale NATO już nie. - To czytelna deklaracja, bardzo konsekwentnie komunikowana przez Kiszyniów. Czy kiedyś to się może zmienić? - Na tę chwilę jest to strategiczny wybór Mołdawian. Gdy pana kandydatura na ambasadora Rzeczypospolitej w Mołdawii została pozytywnie zaopiniowana przez sejmową komisję, podkreślał pan, że Mołdawia potrzebuje wsparcia Warszawy w procesie integracji z Zachodem. Na czym polega nasza rola? - Wspieramy Mołdawię naszą ekspertyzą i naszymi doświadczeniami z reformowania państwa i integrowania się z UE. To nie jest jedynie kwestia deklaracji politycznych. Nasi eksperci doradzają w tej chwili swoim partnerom w poszczególnych instytucjach sektorowych. A decyzja premiera Mateusza Morawieckiego o powołaniu swojego specjalnego pełnomocnika do spraw wspierania reform w Mołdawii jest wyrazistym dowodem na to, jak wysoko wśród priorytetów polityki międzynarodowej polskiego rządu Mołdawia się znajduje. Podczas wystąpienia przed komisją mówiłem m.in. o znaczącym zwiększeniu środków pomocowych dla Mołdawii i o pakiecie szkoleń dla mołdawskich urzędników. Te projekty są systematycznie wdrażane. Od czasu wspomnianej komisji sporo się jednak wydarzyło. Mamy wojnę i kompleksowy kryzys w Europie. To zmienia również priorytety i potrzeby w zakresie relacji polsko-mołdawskich. Na przełomie marca i kwietnia miały miejsce dwie ważne wizyty: polskiego prezydenta w Kiszyniowie i mołdawskiej premier w Warszawie. Dokładnie wówczas omówiono kwestie bieżącego zarządzania kryzysowego i długofalowej współpracy.