"Wyrok dla miliardów ludzi", "zbrodnia na klimacie", "katastrofa dla najbiedniejszych" - tak wynik konferencji określają obrońcy środowiska. Zawarte w Kopenhadze porozumienie nie jest prawnie wiążące i w przeciwieństwie do jego wcześniejszych szkiców, nie zawiera liczbowego celu ograniczenia emisji gazów cieplarnianych w skali całego świata. Zgodzono się natomiast, że redukcje powinny być wystarczające, aby wzrost temperatury na świecie do 2050 r. nie przekroczył 2 st. C. w stosunku do epoki przedindustrialnej. Uzgodniono również, że państwa uprzemysłowione w latach 2010-2012 przekażą krajom rozwijającym się 30 mld dolarów na walkę ze zmianami klimatu. W kolejnych latach, do 2020 r., mają na ten cel przeznaczać po 100 mld rocznie. Greenpeace oskarżył Unię Europejską o paraliż, który nie pozwolił jej przeforsować w Kopenhadze ambitnego porozumienia o redukcji emisji gazów cieplarnianych po roku 2012 i wsparciu najuboższych krajów w walce ze zmianami klimatycznymi. "Negocjacje pod egidą ONZ zakończyły się porażką, bo nie zaowocowały porozumieniem, które choć na jotę zbliża się do tego, co niezbędne, by powstrzymać zmiany klimatyczne. Nie ma żadnego jasnego kalendarza ani mandatu dla traktatu, który ma być podpisany w przyszłym roku" - głosi oświadczenie Greenpeace'u. Lider tej organizacji Kumi Naidoo określił Kopenhagę jako "miejsce zbrodni na klimacie" dodając, że winni tej zbrodni uciekają teraz po fiasku konferencji na lotnisko. - Światowi przywódcy mieli szansę, jaką zdarza się raz na całe pokolenie: zmienić świat na lepsze, zapobiec katastrofalnej zmianie klimatu. A koniec końców, wydali na świat nędzne porozumienie pełne dziur na tyle wielkich, że zmieści się w nich Air Force One - powiedział, komentując nadchodzące z konferencji wieści o wstępnym porozumieniu. Jego zdaniem, ludzkość cierpi z powodu braku politycznego przywództwa, zaś wniosek z konferencji w Kopenhadze jest taki, że należy "wymienić polityków". Szef kampanii klimatycznej Greenpeace'u Joris den Blanken ubolewał, że UE wycofała się z negocjacji "na tylne siedzenie" i nie potrafiła skłonić ani USA, ani Chin, czyli dwóch największych emitentów CO2 na świecie, do większych ustępstw. Z kolei szef organizacji Friends of the Earth International Nnimmo Bassey uznał wynik konferencji w Kopenhadze za "katastrofę dla biednych", skazującą ich na skutki zmian klimatycznych. "Opóźniając podjęcie działań, bogate kraje skazały miliony najbiedniejszych na głód, cierpienie i śmierć, wraz z pogłębianiem się zmian klimatu" - powiedział, pełną odpowiedzialnością obarczając bogate kraje. Najwięcej zarzucił USA, podczas gdy kraje Afryki i Chiny pochwalił za konstruktywne podejście w negocjacjach. "Wbrew temu, co mówią politycy, porozumienie kopenhaskie jest polityczną porażką i nie uchroni nas przed katastrofalnym w skutkach wzrostem temperatury" - podsumowała polska Koalicja Klimatyczna. "Jesteśmy zdruzgotani. Przywódcy, którzy uznali wyniki badań naukowych i zadeklarowali, że stawią czoła wskazywanym przez nie wyzwaniom, okazali się być zbyt słabi, by zrealizować te obietnice. W zeszłym roku wydano miliardy na ratowanie upadających banków, a dziś w Kopenhadze zbagatelizowano niewspółmiernie ważniejszą sprawę - naszą wspólną przyszłość" - powiedział Zbigniew Karaczun z należącego do Koalicji Klimatycznej Polskiego Klubu Ekologicznego Okręgu Mazowieckiego. "Porozumienie kopenhaskie miało być decyzją o tym, jak bezpiecznie będzie rozwijał się świat. Dziś okazało się, że światowi przywódcy wyobrażają sobie, że mogą zmusić klimat, aby poczekał. Tymczasem za każdą chwilę zwłoki płacimy ludzkimi tragediami. To, co się stało w Kopenhadze, jest wyrokiem dla setek milionów ludzi. Skutki odczujemy wszyscy, ale szczególnie ludzie najbiedniejsi z krajów rozwijających się" - dodał Andrzej Kassenberg z Instytutu na rzecz Ekorozwoju, również członka Koalicji Klimatycznej.