Wczoraj misja Unii Europejskiej w składzie: prezydent Francji, Nicolas Sarkozy, szef Komisji Europejskiej, Jose Manuel Barroso i koordynator dyplomacji UE, Javier Solana, udała się do Moskwy, by ostatecznie wyjaśnić sprawę przyszłości Gruzji. Ustalono co następuje: 1. w ciągu tygodnia rosyjskie wojska wycofają się z okolic miast Poti i Senaki w Gruzji, a ze stref buforowych - w ciągu 10 dni po wprowadzeniu do nich obserwatorów międzynarodowych, co powinno nastąpić najpóźniej do 1 października, 2. 15 października w Genewie rozpocznie się międzynarodowa dyskusja na temat zapewnienia bezpieczeństwa i stabilności w regionie, 3. 1 października do miejsc stałej dyslokacji mają powrócić wszystkie wojska gruzińskie, 4. misje ONZ i OBWE w Gruzji będą kontynuowały wykonywanie swoich mandatów. Jedynym zabezpieczeniem, że Rosja wywiąże się z zawartego porozumienia, jest mglista groźba, iż w przeciwnym wypadku nie dojdą do skutku planowane na październik rozmowy na temat nowej umowy o partnerstwie i współpracy między Rosją i Unią Europejską. Straszne, doprawdy straszne. Aż dziw bierze, że Miedwiediew nie roześmiał się Sarkozy'emu w twarz. Bo na co zgodziła się Unia Europejska? Nie tylko na to, by przez najbliższy miesiąc wojska rosyjskie robiły w Gruzji, co chciały. Zgodziła się także oddać Osetię Płd. i Abchazję w strefę wpływów Moskwy (a właściwie pod jej kontrolę). I nie miało tu znaczenia, że to terytoria formalnie należące do suwerennego państwa. We wczorajszym porozumieniu ani słowem nie zająknięto się na temat terminu wycofania rosyjskich wojsk z tych zbuntowanych republik. O ile taki czas kiedykolwiek nadejdzie. Nie trzeba zresztą sięgać aż tak daleko. Ewidentna słabość UE wyziera choćby z kuriozalnego terminu jednego miesiąca, danego rosyjskim wojskom na wyniesienie się z gruzińskiego terytorium (pomijam fakt, że do tej pory Rosjanie dwa razy zmieniali już datę ostatecznego wycofania z Gruzji). Przypomnijmy: główne działania wojenne rozpoczęły się wieczorem 7 sierpnia. 8 sierpnia Gruzini wkroczyli do Cchinwali. Już 9 sierpnia zostali stamtąd wyparci przez wojska rosyjskie. Dwa dni później rosyjskie czołgi były pod Gori. Zatem - skoro na wejście na terytorium Gruzji potrzeba było Rosjanom pięciu dni, to po co teraz aż 31? Trudno nie zapytać, czym przez ten czas będą się zajmować Rosjanie w Gruzji?