"Dziś jest święto demokracji" - powiedział po ogłoszeniu sondażowych wyników wyborów Mark Rutte, lider zwycięskiej partii. "Po Brexicie i wyborze Trumpa, Holendrzy zagłosowali przeciwko złemu rodzajowi populizmu" - stwierdził Rutte.Według "The Guardiana", głosowanie postrzegano jako barometr nacjonalistycznego populizmu. Jego reprezentantem był lider Partii na rzecz Wolności (PVV), Geert Wilders znany ze swoich antyislamskich i antyunijncyh wystąpień. Przez świat został okrzyknięty "holenderskim Trumpem". Wśród postulatów Wildersa pojawiły się m.in. zatrzymanie migracji z krajów muzułmańskich, zamknięcie meczetów czy zakaz noszenia burek. Nie kryjąc swojej niechęci do unijnych instytucji zapowiadał, ze jeśli zwycięży, doprowadzi referendum w sprawie członkostwa Holandii w Unii Europejskiej. Tymczasem Mark Rutte, w znacznie łagodniejszym tonie kampanijnym, wyrażał nadzieję, że holenderskie wybory spowolnią rozpędzonych w marszu po Europę populistów. "Głosowanie było szansą, by tak duża demokracja jak holenderska wyznaczyła granicę powstrzymującą efekt domina populizmu, populizmu niewłaściwego rodzaju" - czytamy w "The Guardian". Udało się - marsz populistów został w perspektywie tych wyborów powstrzymany. Wkrótce oczy nie tylko Europy, ale i świata zwrócą się w kierunku Francji i Niemiec. Wówczas okaże się, czy tamtejszym elitom uda się powtórzyć sukces Marka Ruttego. Przeczytaj również: Wybory w Holandii. Czy Polacy mają się czego obawiać? Konflikt na linii Turcja-UE. Jakie będą konsekwencje? Wybory w Europie 2017. Zmiana politycznego pejzażu? "Holenderski Trump": Pijani Polacy zabierają nam pracę Premier do imigrantów: Zachowujcie się normalnie albo wyjeżdżajcie