Rzeczniczka australijskiego departamentu do spraw imigracji powiedziała, że informacje o incydentach zostały przekazane policji Nauru. Zapewniła, że wiele z nich okazało się fałszywymi. Nauru, maleńka republika w archipelagu Mikronezji, w zamian za pomoc finansową udostępnia Australii swoje terytorium na obóz dla uchodźców. Jego powstanie jest wynikiem restrykcyjnych regulacji antyimigracyjnych w ramach prowadzonej przez Canberrę i krytykowanej przez organizacje humanitarne polityki "eksportu uchodźców." Tak zwani "boat people", czyli migranci przechwyceni przez australijską straż graniczną na pełnym morzu, są umieszczani w którymś z obozów poza granicami kraju: w Papui Nowej Gwinei bądź Nauru. Chodź skala napływu uchodźców do Australii jest o wiele mniejsza niż w przypadku Europy, większość jej mieszkańców ma do niego zdecydowanie negatywny stosunek. W kraju panuje ponadpartyjny consensus dotyczący restrykcyjnej polityki antyimigracyjnej.Obecnie w obozie na Nauru przebywa około 1200 uciekinierów, głównie z krajów południowo-wschodniej Azji oraz wschodniej Afryki. Większość z nich posiada status uchodźcy. Zdaniem organizacji zajmujących się ochroną praw człowieka Amnesty International oraz Human Rights Watch w obozie panują "nieludzkie warunki", a akty samookaleczeń i próby samobójstw stanowią często jedyny sposób zwrócenia uwagi na skalę problemu. W maju 23-letni irański uchodźca dokonał aktu samospalenia na oczach delegatów, którzy z ramienia Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców przybyli z inspekcją obozu. Przypadek ten wywołał falę krytyki pod adresem Australii i liczne apele o zapewnienie uchodźcom opieki nie tylko prawnej, ale również medycznej oraz psychologicznej.