Cudzoziemcy dostrzegają ze zdumieniem, że za oceanem wszyscy procesują się o wszystko, żądając miliardowych odszkodowań. W Nowym Jorku trwa właśnie polowanie z nagonką na osoby, które były na pokładzie tragicznego promu płynącego z Manhattanu na Staten Island. Prawnicy ignorując wezwania swego związku do umiaru przy pomocy ogłoszeń prasowych i telewizyjnych zachęcają osoby, które czują się poszkodowane w wyniku katastrofy, aby pozwały miasto Nowy Jork i domagały się wysokich odszkodowań. Nie chodzi w tym przypadku tylko o rodziny ofiar czy ciężko rannych, ale osoby które nie ucierpiały fizycznie, a oczekują setek milionów dolarów np. za to, że po szoku nie mogą spać. Prawnicy tłumaczą, że ich akcja ma na celu dobro klientów, którzy mają tylko 90 dni na złożenie pozwu. Amerykańską skłonność do procesowania się można tłumaczyć tym, że w Stanach Zjednoczonych wymiar sprawiedliwości służy właśnie wymierzaniu sprawiedliwości. Jeśli poniosłeś stratę wskutek czyjegoś błędu czy zaniedbania masz prawo do zadośćuczynienia. To część amerykańskiego stylu życia. Tam nikt nie wstydzi się dochodzić swego przed sądem. Nie znaczy to, że nie ma problemów, kontrowersji czy sporów politycznych o to np. czy prawnicy amerykańscy nie mają zbyt wielkiego wpływu na rzeczywistość. Jedno jest pewne prawo działa i Ameryce zwykle wychodzi to na zdrowie. Z czego to wynika? - W Ameryce nie istnieje pojęcie kodeksu cywilnego. Można do sądu pójść z każdym roszczeniem, które wydaje się jest słuszne i polega na tym, że ktoś zawinił, nie dopełnił lub intencjonalnie zrobił coś, co spowodowało u jakiejś osoby szkodę - mówi waszyngtońskiemu korespondentowi RMF Danuta Grabowska-Jegorof, amerykańska prawniczka polskiego pochodzenia. Tłumaczy, że "procesomanii" w USA pomaga również to, że za złożenie pozwu trzeba uiścić stałą opłatę. - W sprawach, które ja wnoszę, wnoszę o kwoty milionowe. (...) Gdyby były opłaty w zależności od wysokości roszczenia, to wtedy każdy prawnik by się zastanowił nad tym - tłumaczy Danuta Grabowska-Jegorof.