O operacji, za którą stoi Samuel Tisherman ze szpitala uniwersyteckiego w Baltimore w stanie Maryland pisze "New Scientist". Na czym ona dokładnie polegała? Pacjent był utrzymywany w stanie głębokiej hipotermii. W tym czasie jego krew została zamieniona na schłodzony roztwór soli fizjologicznej, aby spowolnić metabolizm. Temperatura ciała pacjenta spadła do 10-15 stopni, a jego mózg de facto przestał funkcjonować. W ten sposób miały zostać opóźnione reakcje chemiczne, niszczące niedotlenione komórki. Lekarze "skorzystali" z tego stanu śmierci klinicznej, aby - w czasie dwóch godzin - operować pacjenta. Po zakończeniu operacji roztwór soli fizjologicznej został z powrotem zastąpiony krwią, po czym przystąpiono do resuscytacji serca. Jak podaje "New Scientist", Amerykanie nazywają to "emergency preservation and resucitation" (EPR). Warto jednak zauważyć, że taka wyjątkowa procedura jest uruchamiana tylko dla przypadków w stanie krytycznym, ponieważ wiąże się ze zbyt wieloma zagrożeniami. Krytycznym, czyli takim, gdzie np. po wypadku nastąpiło zatrzymanie akcji serca, utrata dużej ilości krwi, a operacja musi odbyć się natychmiast, bo szansa na przeżycie jest niewielka. Przy okazji zostały uruchomione badania, które mają pokazać, jaka jest skuteczność tego typu zabiegów. Na razie wiadomo, że w 2020 roku mają być przedstawione kompleksowe wnioski po serii takich operacji. Tymczasem Tisherman przedstawił postępy swojego zespołu na ostatnim sympozjum w New York Academy of Sciences, w tym tygodniu. Ariane Lewis z NYU Langone Health, nowojorskiego szpitala uniwersyteckiego, twierdzi, że to ważny, ale dopiero pierwszy krok. "Teraz musimy dokładnie sprawdzić, czy taka metoda działa, a potem możemy zacząć myśleć o tym, jak jej używać" - mówi Lewis, cytowana przez "New Scientist". RP