W środę na erywańskim Placu Wolności zebrało się około dziesięciu do piętnastu tysięcy osób. Na ulicach Erywania od czasu do czasu pojawiają się takie manifestacje, ale środowy miting był wyjątkowy, bo był pierwszym po wyborach, które opozycja uznała za sfałszowane. Według oficjalnych danych Serż Sarkisjan otrzymując w poniedziałek 59 procent został wybrany na drugą kadencją, pokonując tym samym opozycjonistę Raffiego Howanisjana, który otrzymał 37 procent głosów. WIĘCEJ CIEKAWYCH INFORMACJI ZE WSCHODU EUROPY NA STRONACH "NOWEJ EUROPY WSCHODNIEJ" Takich wyników mało kto się spodziewał. O ile Sarkisjan liczył na łatwe zwycięstwo w pierwszej turze z wynikiem na poziomie 60-65 procent, tak sondaże dawały Howanisjanowi jedynie około 15-20 procent poparcia. Howanisjan - pochodzący z amerykańskiej diaspory pierwszy minister spraw zagranicznych niepodległej Armenii - kwestionuje rezultaty, nie zważając nawet na to, że gratulacje Sarkisjanowi złożyło już wiele głów państw, między innymi Francji czy Iranu. ZAPRASZAMY DO POLUBIENIA RAPORTU "ŚRODEK WSCHÓD" NA FACEBOOKU W tych wyborach mało kto zdecydował się w ogóle wystartować. Głównymi graczami byli właśnie liderzy rządzącej Partii Republikańskiej prezydent Sarkisjan i parlamentarnej partii opozycyjnej Dziedzictwo Rafii Howanisjan. Poza nimi nie liczył się nikt, a co ważniejsze istotni politycy jak pierwszy prezydent Lewon Ter-Petrosjan, najbogatszy człowiek w kraju Gagik Carukjan czy ponad studwudziestuletnia partia socjalistyczno-narodowa Dasznakcutjun w ogóle nie wystartowali. Długo wydawało się, że będzie to zwycięstwo Sarkisjana "przez zaniechanie", sprawy potoczyły się jednak odrobinę inaczej. Ale tylko odrobinę. Czasy dżumy Nie wydaje się bowiem, żeby Howanisjan, mimo świetnego rezultatu, miał duże szanse na doprowadzenie do rzeczywistych zmian politycznych. Wynika to z kilku powodów. Po pierwsze, fakt, że Raffi (w niewielkiej Armenii mówiąc o znanych politykach, najczęściej nazywa się ich po imieniu) pochodzi z diaspory sprawia, że wielu Ormian mu nie ufa - w ormiańskiej świadomości istnieje wyraźny podział na "swoich" i "obcych-przyjezdnych". Po drugie, Ormianie na wielu polach widzą, że sytuacja się poprawia. W porównaniu do czasów poprzedniego prezydenta, Roberta Koczariana, który odpowiada chociażby za śmierć kilku czy kilkunastu Ormian rozstrzelanych na ulicy po protestach po ostatnich wyborach prezydenckich pięć lat temu, Sarkisjan jest bardziej liberalny. 1 marca 2008 roku nie może się już dziś w Armenii powtórzyć - wolność zgromadzeń i słowa jest przestrzegana w znacznie większym stopniu niż wcześniej. Świadczy o tym chociażby niedawny raport Reporterów bez granic, którzy sklasyfikowali Armenię na 74 miejscu na świecie pod względem wolności mediów (w zestawieniu czym wyższy numer, tym mniej wolności; dla porównania Azerbejdżan zajął 156 miejsce na 179 państw, Rosja 148, Ukraina 126, a Gruzja 100 - z krajów poradzieckich większa wolność mediów panuje jedynie w Mołdawii). Inną kwestią jest bardzo częsty brak kompetencji i uczciwości dziennikarzy, który jest wielkim problemem miejscowych mediów (symbolem problemu jest dla mnie zdjęcie prezydenta Sarkisjana wiszące nad biurkiem w gabinecie redaktora naczelnego agencji informacyjnej Armenpress). Pamiętam, że kilka lat temu europejski dyplomata ostrzegał mnie przed pójściem na miting Lewona Ter-Petrosjana, podkreślając, że władze mogą mi później odmówić wizy. Dziś jest to trudne do wyobrażenia. Po trzecie, Ormianie oczekują od przywódcy stabilności i gwarancji bezpieczeństwa, ponieważ wielu obawia się zaognienia konfliku z Azerbejdżanem o Górski Karabach. "Wojna to nie czas na eksperymenty z nowymi politykami, pomyślimy o tym, kiedy będziemy bezpieczni" - mówią niektórzy. Po czwarte wreszcie, wielu Ormian nie wierzy w zmiany. Wiarę odebrało im dwadzieścia lat kształtowania się i trwania oligarchicznego systemu, który ogranicza możliwość jednostkowego działania. Wielki poruszyciel? Siłą Howanisjana może być jednak właśnie ostatnia z kwestii - oligarchiczny system w Armenii, którego konserwacji sprzyja dodatkowo międzynarodowa izolacja kraju i względne zamknięcie rynku. Dziesiątki tysięcy Ormian są gotowe do wyjścia na ulice, ale potrzebna jest im choć odrobina wiary, że to coś może dać. I to dziś jest głównym zadaniem Raffiego - dać im tę odrobinę nadziei. To może wystarczyć, żeby rozpoczął się wielki proces. Raffi dziś, w czwartek, rozmawiał przez półtorej godziny z Serżem. Póki co nie wiadomo co ustalili, Raffi poinformuje o tym w piątek. Wydaje się jednak, że mimo wszystko Howanisjan ma niewielkie szanse na dokonanie realnych zmian. Elity władzy w Armenii to jakieś kilkadziesiąt osób, a Raffi do tych elit nie należy, nie posiada politycznego zaplecza. Nawet w bardzo hipotetycznej sytuacji przejęcia władzy, nie będzie on w stanie zniszczyć oligarchicznego systemu i zbudować Armenii od nowa, ponieważ mało komu byłoby to na rękę. Zostałby wówczas reprezentacyjną figurą, któremu pomagałaby świetna znajomość angielskiego. Również Unii Europejskiej nie jest obecnie na rękę zaognianie napięć w Erywaniu. Wobec niepewnej sytuacji w Gruzji, Mołdawii i na Ukrainie, Armenia może bardzo niespodziewanie stać się jedynym success story zbliżającego się wileńskiego szczytu Partnerstwa Wschodniego. Unia Europejska nie może pozwolić sobie na wizerunkową porażkę tym razem (choć podpisanie umowy stowarzyszeniowej jedynie przez Erywań będzie zapewne odebrane jako porażka w pewnym sensie), a Armenia spełniła już 28 z 29 wymagań stowarzyszeniowych. Zbigniew Rokita z Erywania Autor przebywał w Armenii dzięki organizacji European Friends of Armenia