Reportaż o Witaliju Briżatym ukazał się na kanale niezależnej telewizji Dożd. Były ochroniarz Władimira Putina opowiedział w nim o szczegółach swojej pracy na rzecz Federacji Rosyjskiej. Witalij Briżaty przeprowadził się wraz z żoną z Kamczatki na zaanektowany Krym. Dostał pracę w policji, a następnie w Federalnej Służbie Ochrony jako treser psów. Następnie do jego obowiązków należała ochrona daczy Putina we wsi Oliwa na południowym wybrzeżu Krymu. Obok znajdują się posiadłości byłego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa i szefa FSB Aleksandra Bortnikowa. Według mężczyzny, Putin nie ufa nikomu, nawet swojej ochronie, która nie wie, czy prezydent jest w pobliżu czy nie. - Przełożeni mogą powiedzieć "Wypoczywa w tej daczy", wszyscy biegają i go pilnują, ale w rzeczywistości Putin może przebywać zupełnie gdzie indziej - mówi były ochroniarz prezydenta Rosji. Jak dodaje, podczas podróży Putina na Krym jego przybycie ogłaszane jest jednocześnie na dwóch lotniskach - w Sewastopolu i Symferopolu. Odległość między nimi wynosi ponad 100 kilometrów. Jednakże prezydent może dotrzeć na miejsce zupełnie innym środkiem transportu, np. drogą morską. - To pokazuje, jak bardzo ten człowiek boi się o swoje życie - ocenia Briżaty. Krym: Ochroniarz Putina zdołał uciec z kraju Przed wybuchem wojny, ochroniarz był pozytywnie nastawiony do prezydenta Federacji Rosyjskiej. Inwazja sprawiła jednak, że postanowił uciec z kraju. Jak mówi, po 24 lutego 2022 roku pracownikom FSO zabroniono komunikowania się z krewnymi z Ukrainy, obywatelami Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej oraz wszelkimi osobami sprzeciwiającymi się wojnie. Za złamanie tego zakazu groziła odpowiedzialność karna. Jego koledzy mieli nadzieję, że po wojnie, jeśli zajmą Ukrainę, będą mieli więcej pracy i pojawią się nowe stanowiska. - Trzeba tam będzie czegoś strzec - mówili. On sam próbował odejść ze służby, lecz początkowo mu na to nie pozwalano, grożąc jednocześnie wysłaniem na front. Briżaty zdołał w swojej pracy potajemnie wyrobić sobie paszport. Jego żona uzyskała z kolei pozwolenie na pobyt w Ekwadorze jako pracownik wykwalifikowany. Wkrótce poinformował swoich przełożonych o odejściu ze służby i zamiarze opuszczenia kraju. - Ostatnie zdanie, jakie usłyszałem, brzmiało: Powodzenia na froncie - mówi. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!