Dlatego też - zdaniem gościa PR24 - po trwających w Berlinie rozmowach szefów dyplomacji Rosji, Ukrainy, Niemiec i Francji nie można się wiele spodziewać. Jan Piekło przewiduje, że dyplomacja rosyjska i tym razem wykorzysta różnice w polityce poszczególnych europejskich stolic, tak jak już wielokrotnie to z sukcesem robiła. Obawia się, że bieżące interesy natury gospodarczej przesłonią istotę wydarzeń i uniemożliwią krajom członkowskim Wspólnoty zademonstrowanie jedności. Ocenia to jako "dość przerażające". Zdaniem eksperta, na wschodzie Ukrainy może dojść do otwartej inwazji wojsk rosyjskich. Dlatego nie wolno pozostawić działań Rosji bez zdecydowanej reakcji, na zasadzie milczącej zgody na podział zaatakowanego kraju, bo na tym z pewnością się nie skończy. Gość PR24 przypomniał w tym kontekście politykę Hitlera, samotność Polski i Czechosłowacji, układ zawarty - jak powiedział - "dla świętego spokoju" Europy - w Monachium, rok przed II wojną światową. Jan Piekło porównał też obecny konflikt na wschodzie Ukrainy do konfliktu sprzed kilku lat o gruzińskie terytoria: Osetię Południową i Abchazję. Jego zdaniem, propaganda rosyjska była podobna, można też porównać stosunek świata do tych wydarzeń. Przywołał słowa prezydenta Lecha Kaczyńskiego: "Teraz Gruzja, potem Ukraina, później kraje bałtyckie i Polska". Ekspert zwrócił uwagę na intensywność obecnej rosyjskiej kampanii propagandowej dotyczącej konwoju z pomocą humanitarną dla wschodniej Ukrainy. Według jego słów, celem jest "rozmydlenie Unii" i przysłonięcie pamięci o ofiarach zestrzelonego niedawno z rosyjskiej broni pasażerskiego boeninga. PR24/ak/K.P.