Policja początkowo blokowała dostęp do rezydencji szefa rządu, ale po negocjacjach przepuściła przez swój kordon ponad 30 protestujących z sześcioma pięciolitrowymi baniakami z krwią. Krew została następnie przelana do małych plastikowych torebek, którymi obrzucono budynek. Do podobnej "ofiary krwi" doszło we wtorek przy kancelarii premiera oraz siedzibie rządzącej Partii Demokratycznej. Organizatorzy protestów twierdzą, że demonstrujący oddali dobrowolnie w sumie 300 tys. centymetrów sześciennych krwi. W niedzielę w Bangkoku zebrało się 100 tys. demonstrantów, domagających się rozpisania nowych wyborów. Premier Abhisit Vejjajiva odrzucił ich żądanie. Oświadczył, że nie jest to odpowiednia pora na wybory. "Wybory powszechne będą rozpisane dopiero wtedy, gdy zostaną ustalone zasady i w kraju zapanuje rzeczywisty spokój" - oznajmił. Zdaniem analityków, głosowanie bez trudu wygraliby zwolennicy byłego szefa rządu Thaksina Shinawatry. Jeden z przywódców protestu Veera Musikapong, zapytany przez dziennikarzy, jaki będzie następny ruch demonstrantów, odparł: "Sam chciałbym to wiedzieć". Jak dodał, strategia jest opracowywana z dnia na dzień. Thaksin Shinawatra kierował rządem Tajlandii w latach 2001-2006. Został usunięty z urzędu w 2006 roku w wyniku zamachu stanu przeprowadzonego przez wojskowych zarzucających mu korupcję i nepotyzm. W 2008 roku został skazany zaocznie na dwa lata więzienia po zarzutem "konfliktu interesów" i nadużycia władzy. Anulowano mu też tajlandzki paszport. Obecnie Thaksin przebywa na dobrowolnym wygnaniu w Dubaju. W ciągu czterech lat Tajlandia podzieliła się na zwolenników i przeciwników Thaksina. Były premier wciąż jest popularny wśród biedniejszych warstw społecznych, szczególnie na wiejskiej północy kraju, skąd sam pochodzi. Jego przeciwnikami pozostają natomiast tradycyjne elity w Bangkoku.