W starciach zginął włoski fotoreporter, a co najmniej dwóch innych zagranicznych dziennikarzy zostało rannych. Do szturmu na obóz w handlowo-turystycznej dzielnicy Bangkoku, w którym zabarykadowały się tysiące zwolenników byłego premiera Thaksina Shinawatry od ponad miesiąca domagających się ustąpienia rządu i rozpisania wcześniejszych wyborów, doszło wcześnie rano. Część demonstrantów wciąż jeszcze spała lub dopiero jadła śniadanie. Żołnierze, korzystając z pojazdów opancerzonych, przedarli się przez barykady z opon i bambusa podpalone wcześniej przez "czerwone koszule" i przejęli kontrolę nad Lumpini Park - okolicą znajdującą się w pobliżu centrum obozowiska. Doszło do starć z demonstrantami, co wystraszyło wielu turystów. Podczas szturmu użyto gazu łzawiącego i broni automatycznej. Wojsko wstrzymało szturm przed miejscem, gdzie demonstranci zorganizowali wiec, w którym uczestniczyło około 3 tys. ludzi. Obecnie są oni otoczeni. Część z nich na znak protestu odpala fajerwerki w kierunku krążących nad ich głowami helikopterów. Po szturmie przywódcy "czerwonych koszul" postanowili zakończyć protest i oddać się w ręce policji. "Przepraszam wasz wszystkich, ale nie chcemy kolejnych strat. Też jestem załamany. Poddamy się" - oświadczył jeden z nich oficjalnie odwołując protesty. Kilka minut później telewizja pokazała czterech przywódców antyrządowych demonstracji w areszcie. Rzecznik armii w oświadczeniu telewizyjnym poinformował, że obóz demonstrantów jest pod kontrolą żołnierzy i armia wstrzymała operację. W chwili, gdy liderzy "czerwonych koszul" poddawali się, w obozie eksplodowały trzy granaty, ciężko raniąc dwóch żołnierzy i zagranicznego dziennikarza. Po informacji o szturmie na obóz demonstrantów w Bangkoku zamieszki wybuchły również w miastach Udon Thani i Khon Keon na północnym wschodzie Tajlandii. Demonstranci zaatakowali tam budynki władz miejskich i podpalili je. Minister obrony Tajlandii poinformował, że w Bangkoku obowiązywać będzie godzina policyjna, ponieważ pomimo oddania się przywódców demonstracji w ręce policji w stolicy wciąż jest niespokojnie.