Ambasada RP w Bangkoku monitoruje sytuację. Na obecną chwilę nie ma informacji o poszkodowanych obywatelach polskich - poinformowało PAP w sobotę późnym wieczorem biuro rzecznika prasowego w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Media podały, że matka żołnierza, którego zidentyfikowano jako sierżanta Jakapantha Thommę, została przywieziona przez policję do centrum handlowego Terminal 21 w nadziei, że przekona go do poddania się. Agencje i ich źródła podają sprzeczne informacje. Nie ma doniesień o ujęciu sprawcy, ale policja tuż po północy czasu lokalnego (godz. 18 czasu polskiego) poinformowała, że zabezpieczyła całe centrum. Inne źródła podały, że siły bezpieczeństwa oczyściły jedynie parter obiektu i udało się uwolnić od stu do kilkuset osób. "Nie wiadomo, ilu ludzi jest nadal w środku" - powiedział po szturmie na Terminal 21 rzecznik resortu obrony Kongcheep Tantrawanit. Wkrótce potem minister zdrowia Anutin Charnvirakul oznajmił, że w centrum handlowym nie ma już zwłok, ale dodał: "Nie wiemy, czy są jeszcze ranni i (będą) kolejne ofiary". Nie odpowiedział na pytanie o napastnika. Zaapelował jednak o zgłaszanie się do szpitali w okolicy centrum handlowego i oddawanie krwi. AP podaje, że władze Tajlandii poprosiły kanały telewizyjne, aby nie pokazywały zdjęć na żywo z centrum handlowego, gdzie podczas ewakuacji ludzi policja stara się nie dopuścić do tego, by zdołał się wśród nich ukryć napastnik. Kryzys w mieście Nakhon Ratchasima trwa od godz. 15.30 czasu lokalnego (godz. 9.30 czasu polskiego), gdy sierżant zastrzelił dwie lub trzy osoby, z którymi się pokłócił. Konflikt z dowódcą przyczyną tragedii? Według innej relacji żołnierz zastrzelił swego dowódcę, a przyczyną tragedii miał być konflikt między nim a przełożonym. Sierżant wykradł następnie broń i samochód z bazy wojskowej i, strzelając zarówno w koszarach, jak i po drodze, dotarł do Terminala 21. Nagrania wideo zamieszczone w sieciach społecznościowych pokazują ludzi uciekających w panice na parkingu centrum, gdy żołnierz wysiadł samochodu i ostrzelał ich kilkoma seriami. Nagranie kamer przemysłowych z wnętrza budynku pokazuje zamaskowanego mężczyznę ubranego na czarno z bronią przewieszoną przez ramię; wokół niego nie ma innych ludzi. Jedna z kobiet, której udało się uciec z centrum handlowego jeszcze przed szturmem, zeznała, że gdy rozległy się strzały schowała się razem z grupą innych ludzi w sklepie odzieżowym, skąd udało im się wydostać na zewnątrz. Żołnierz przed i po rozpoczęciu strzelaniny zamieszczał na swoim profilu na Facebooku zdjęcia i wpisy. Najpierw napisał: "Śmierć jest nieunikniona dla wszystkich", a już w trakcie masakry: "Czy mam się poddać?". Konto na Facebooku znikło po pewnym czasie, a następnie władze serwisu społecznościowego poinformowały, że zostało ono usunięte, że względu na zamieszczane na nim treści. Konto usunięte Facebook wydał potem komunikat, w którym złożono kondolencje rodzinom ofiar. "Nie ma miejsca na Facebooku dla ludzi, którzy popełniają rzeczy tak potworne, nie pozwolimy też nikomu pochwalać tego ataku lub go wspierać" - głosi oświadczenie. "Usunęliśmy konto napastnika z naszego serwisu i będziemy nieustannie usuwali wszelkie agresywne treści związane z tym atakiem" - zapowiedział serwis społecznościowy. Premier Prayut Chan-ocha złożył kondolencje rodzinom ofiar strzelaniny i zaapelował do służb bezpieczeństwa o jak najszybsze unieszkodliwienie napastnika. Agencje podkreślają, że choć Tajlandia należy do najbardziej uzbrojonych krajów świata, to bardzo rzadko dochodzi tam do takich incydentów, a zwłaszcza do ataków, w których cywile padają ofiarami wojskowych. Do strzelaniny doszło w Nakhon Ratchasima, jednym z czterech największych miast Tajlandii położonym około 250 km od Bangkoku w północno-wschodniej części kraju.