Yingluck nalega na przeprowadzenie 2 lutego przyśpieszonych wyborów. Jej przeciwnicy zapowiedzieli jednak dalsze protesty, tym bardziej że w sobotę najważniejsze ugrupowanie opozycyjne, Partia Demokratyczna, zapowiedziało, że zbojkotuje wybory. Niedzielny protest zorganizowano na dzień przed rozpoczęciem rejestracji partii, które mają zamiar wystartować w wyborach. Komisja wyborcza ma rejestrować te ugrupowania na stadionie w Bangkoku; protestujący wezwali jednak do zablokowania dostępu do komisji. "Każdy, kto zechce się zapisać, będzie musiał przejść przez nas" - zapowiedziała przywódca antyrządowych protestów, były wicepremier Suthep Thaugsuban. Manifestanci nie tylko domagają się dymisji pani premier; nie chcą też, by stanęła ona na czele rządu tymczasowego. Uznają Yingluck Shinawatrę - jak pisze AFP - "za marionetkę jej brata", obalonego premiera Thaksina Shinawatry, który od zamachu stanu w 2006 roku przebywa na wygnaniu. Na razie armia, która ma bardzo duże wpływy w Tajlandii, nie zajmuje stanowiska w sporze między rządem a masowym ruchem opozycyjnym, stanowiącym niespójną koalicję elit Bangkoku, klasy średniej i raczej ubogich mieszkańców południa kraju. 12 grudnia około 160 tysięcy ludzi zgromadziło się przed siedzibą rządu i premier Yingluck, domagając się dymisji jej gabinetu i przekazania władzy bliżej nieokreślonej "radzie ludowej". Tego samego dnia szefowa rządu ogłosiła rozwiązanie parlamentu i wyznaczyła przedterminowe wybory na 2 lutego. Protesty rozpoczęły się w Bangkoku, gdy rząd poparł projekt ustawy amnestyjnej, która mogłaby umożliwić powrót do Tajlandii Thaksina Shinawatry, skazanego w 2008 roku na więzienie za korupcję. Yingluck Shinawatra jest dość powszechnie postrzegana jako reprezentantka interesów swego przebywającego poza krajem brata, który za jej pośrednictwem wywiera wpływ na politykę rządu. Od 1932 roku, kiedy nastąpił wojskowo-cywilny zamach, który doprowadził do ustanowienia monarchii konstytucyjnej, kraj ten doświadczył 18 przewrotów lub prób ich dokonania.