Główna rywalizacja toczyła się pomiędzy zwolennikami rządzących krajem generałów, skupionymi głównie w partii Palang Pracharat (PPRP), a sympatykami byłego premiera Thaksina Shinawatry i jego siostry Yingluck, których rządy dwukrotnie w ostatnich 15 latach obalała armia. Związana z Thaksinem opozycyjna partia Pheu Thai, która zamierza stworzyć "front demokratyczny" i powołać rząd, wywalczyła 136 z 349 przyznanych już miejsc. Na drugim miejscu znalazła się PPRP z 96 mandatami, a dalej Bhumjaithai z 39, Partia Demokratyczna z 33 i Future Forward z 30 miejscami. Po ogłoszeniu w marcu nieoficjalnych wyników zamiar stworzenia koalicji rządzącej zapowiedziały zarówno Pheu Thai, jak i PPRP, która jako kandydata na premiera nominowała obecnego szefa rządu, generała Prayuta Chan-ochę. Komisja zatwierdziła wyniki dla wszystkich mandatów rozdzielanych na podstawie wyników w poszczególnych okręgach wyborczych, z wyjątkiem jednego. W okręgu tym wybory będą powtórzone, ponieważ zwycięski kandydat z Pheu Thai został zdyskwalifikowany w związku z podejrzeniem kupowania głosów. Według dziennika "Bangkok Post" zarzucono mu, że wręczył mnichowi 2 tys. bahtów (240 zł) i zegar ścienny. Podział pozostałych 150 mandatów, które przyznawane są na podstawie skomplikowanych kalkulacji z list krajowych, ma zostać ogłoszony najpóźniej do 9 maja. Komisja wyborcza zapowiadała, że poda wszystkie wyniki w środę. Eksperci podkreślają, że dzięki przepisom uchwalonym pod rządami junty to generałowie mają największe szanse na utrzymanie się przy władzy. O wyborze premiera będą decydowały wspólnie obie izby parlamentu, a obsada 250-osobowego senatu jest w praktyce w rękach wojskowych. Z Bangkoku Andrzej Borowiak